30.04.2013- rewanżowy mecz z Borussią Dortmund. początkowe minuty i dwie zmarnowane okazje, siedzę owinięta szalikiem, ogarnia mnie złość, a nawet zwątpienie. po pierwszej połowie nie wierzę już w strzelenie trzech goli, łzy napływają mi do oczu, bo nie potrafię przekonać samej siebie, że to może się udać. dopiero w 83 minucie Benzema przywraca mi nadzieję, a Ramos 5 minut później powoduje, że krzyczę do telewizora jakbym była na stadionie... tylko, że potem mecz się kończy i zostaje ból i łzy...
29.04.2014- godzina 20.45, siedzę zdenerwowana, a nogi trzęsą mi się niemiłosiernie, wpatruję się w ekran modląc się w duchu o gola w pierwszych minutach, żeby spokojnie oglądać mecz do końca.i spotyka mnie najwspanialszy prezent, 20 minuta, rzut rożny- pośpiesznie całuję herb na szaliku, jak zawsze przy stałych fragmentach, na szczęście... a potem nim wymachuję, biję brawo, krzyczę... jest niesamowicie. kilka minut później mam deja vu, ale tym razem odwracam się jeszcze żeby ucałować Ramosa na plakacie. wiem, ze mną jest coś nie tak xD potem Ronaldo... i niepochamowana radość, przybiega tata, cieszymy się razem. a Bayern na łopatkach. takiego obrotu sprawy nie spodziewał się chyba nikt, nawet moje optymistyczne, białe serce <3
wczorajszy dzień był otarciem łez po wszystkich gorzkich porażkach...
dziękuje im tak bardzo <3
Lizbona!
Hala Madrid! Reyes de Europa!
/M.