Ósmego września tego roku grupa dwunastu uczniów naszej szkoły, pod dowództwem pana Krzysztofa Fiołki, wyruszyła pociągiem do Gdańska ,aby przez tydzień żeglować po Morzu Bałtyckim. Opiekę na nami sprawował kapitan, pan Bogdan Łojowski i starsi oficerowie: pan Andrzej Mazurek i absolwent naszej szkoły, Jacek Zięba. Po dotarciu do Gdańska(pozdrawiamy pana konduktora;D)zawlekliśmy się do portu, gdzie naszym oczom ukazał się niemal dziewiętnastometrowej długości drewniany żaglowiec, typu kecz gaflowy, Bryza H. Po rozpakowaniu, zapoznaniu ze statkiem i zrobieniu zakupów(w najlepszym sklepie pod słońcem) zostaliśmy podzieleni na cztery trzyosobowe wachty. Oprócz wachty pokładowej, do której obowiązków należało m.in. sterowanie obserwacja horyzontu, stawianie/ściąganie żagli, klarowanie lin i inne drobne prace pokładowe, powstała także wachta kambuzowa, która zajmowała się przygotowywaniem posiłków, robieniem herbaty (i kawy z mułem) oraz sprzątaniem mesy wraz z kuchnią. Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na spacer po mieście(bieganie po GENIALNEJ fontannie).
Drugiego dnia, po mszy, wyszliśmy z portu. Płynąc kanałem na otwarte morze, minęliśmy Westerplatte. Po wyjściu z zatoki zaczęło nieco kołysać, co natychmiastowo zaskutkowało pogorszeniem samopoczucia połowy załogi;) Ci których morze oszczędziło spędzali czas śpiewając lub czytając (lektury -głównie Giaura). Pierwszą kolacje na morzu było w stanie zjeść niewiele osób. Późnym wieczorem dotarliśmy do Władysławowa, gdzie zatankowaliśmy paliwo. Ponieważ pływaliśmy także w nocy wachty pokładowe zmieniały się co cztery godziny przez całą dobę. W nocy po pokładzie poruszaliśmy się w szelkach, wpięci w lajfliny(tramwaj).
Następnego dnia okazało się, że w zęzach statku zebrało się sporo wody, więc część załogi została zwerbowana do pompowania(najbardziej prestiżowy tytuł nadany na Bryzie- starszy zęzowy). Czas wolny spędzaliśmy głownie grając w gry: Uno oraz Tabu i śpiewając;) Pierwszym obiadem na pełnym morzu była ,niezapomniana, zupa cebulowa(zgadnijcie której wachty;D). Posiłek urozmaicały nam także hity kotlety pana Andrzeja. Tego dnia zauważyliśmy pasażera na gapę-gołębia.
Czwartego dnia zawinęliśmy do portu w Neksř na Bornholmie. Po spacerze, po tym małym, ale urokliwym miasteczku, wróciliśmy na Bryzę. Nasz żaglowiec zbudzał powszechne zainteresowaniem i trochę niezręcznie czuliśmy się, widząc ludzi, robiących nam zdjęcia. Na morze wyszliśmy wieczorem. Kanapki, które dostaliśmy na kolację przejdą do historii(wachta nr 4). W nocy na otwartym morzu było potwornie zimno, ale gorąca herbata z cytryna czyni cuda. Do obowiązków wachty zdającej komendę należało od teraz zęzowanie aż do wysuszenia zęzy(także w nocy).
Kolejnego dnia na Bryzie zauważyliśmy trzech nowych pasażerów(gołąb opuścił nas na wyspie). Tego dnia udało się uruchomić pompę zęzową co znacznie ułatwiło nam życie. Po południu naszym oczom ukazał się zamek w Kalmarze w Szwecji. Po wzorowym zacumowaniu(także na rufie) poszliśmy zwiedzić miasto. Obejrzeliśmy katedrę, stare miasto, park miejski , budynek sądu i zamek. Po powrocie na statek kapitan poinformował, że zbliżający się sztorm zmusza nas do zmiany planów i wcześniejszego opuszczenia Szwecji. W między czasie okazało się, że w kadłubie Bryzy znajduje się przeciek, który pan Andrzej zdążył ,na szczęście, prowizorycznie załatać. Wieczorem, po wyjściu zauważyliśmy, że nasze zapasy żywnościowe uległy znacznemu uszczupleniu(kończył się chleb). Wachta kambuzowa postanowiła więc zrobić budyń (który ostatecznie wylądował za burtą;/ ). Tej nocy bujanie pod pokładem uniemożliwiało normalne poruszanie się, nie mówiąc o myciu naczyń, które latały po całej mesie.
Dzień szósty dostarczył nam wiele emocji, głownie za sprawą dorsza złowionego przez Martynę(ciekawe kto był bardziej zdziwiony;D). Wszyscy z przyjemnością zjedli zdobycz na kolację, chociaż ganianie dziewczyn z głową ryby można uznać za okrutne;) Nasz"major" odkrył w sobie natomiast ogromne zamiłowanie do parówek;D Był to także dzień powstania dwóch praw Gałki i teorii prędkości glonowej.
Siódmego dnia rejsu naszym oczom ponownie ukazał się port macierzysty w Gdańsku. Podczas pobytu w porcie urozmaicaliśmy czas wspinaniem na maszt(po wantach). W czasie wycieczki do sklepu spotkaliśmy uczestników wymiany z Bielefeld, pod kierownictwem księdza Grzegorza Struga. Wieczorem na Bryzie po raz pierwszy przyjmowaliśmy gości, co dało nam okazję do zadebiutowania z naszą piosenką;)
Kolejnego dnia mimo niepewnej pogody postanowiliśmy popłynąć na Hel i do Sopotu. Padał deszcz, a pokład zalewały fale(niektórzy świetnie się bawili ). Zmywanie naczyń i gotowanie stanowiło nie lada wyzwanie w rozkołysanej mesie. Widząc ciemne chmury nad lądem, ku ogólnej radości, wróciliśmy z powrotem do Gdańska.
Przedostatniego dnia wyprawy, po mszy, postanowiliśmy podjąć jeszcze jedna próbę dopłynięcia do Sopotu. Zacumowaliśmy przy słynnym molo. Po spacerze wzdłuż plaży wróciliśmy do Gdańska. Na ostatnia kolację złożyło się osiem pizz hawajskich(pozdrawiamy zamawiających).To co działo się tego wieczora pozostanie na długo w pamięci (i telefonach)uczestników. Część załogi (po zmyciu z siebie farb;D)położyła się spać w hamakach lub na pokładzie.
Ostatni dzień rozpoczął się pakowaniem i sprzątaniem statku. Pomogliśmy jeszcze przy załataniu dziury w kadłubie. Ostatnie chwile rejsu spędziliśmy w bezprzedziałowym wagonie pociągu Czartoryski. Czas spędzony na Bryzie był niesamowity i nie możemy doczekać się chwili, gdy ponownie(oby jak najszybciej) wejdziemy na jej pokład. Kolejny rejs w przyszłym roku;)