Już dawno powiedziałam sobie, że ten blog to już stare dzieje i nic więcej nie będę w stanie tu napisać. Zaczęłam go pisać gdy miałam 16 lat więc teraz stuka już 7 lat. To kupa czasu. Wydarzyło się wiele - zaczęłam pisać o niespełnionej miłości, poprzez bunt, łzy radości i śmiechu, smutku, wiele filozoficznych rozkmin przelałam na tekst, namiętność, dorastanie, wszystko. Dziś jestem w takim punkcie, gdzie wszystkie te cząsteczki poukładały się w całość, w końcu jestem całością.
Przez całe swoje życie myślałam, że jestem nienormalna, dziwna, że ludzie mnie nie rozumieją i że ja nawet ich nie lubię (to się właściwie nie zmieniło, jednak przywykłam do tego, że nie potrafię być sama i muszę częścią ludzi się otaczać). Próbowałam wielu przyjaźni, każda kończyła się fiaskiem, ponieważ uważałam się za boginię i obwiniałam wszystkich dookoła siebie a nie patrzyłam na własne grzechy. Hm. Manipulacja, granie na emocjach, kłamstwo, dwulicowość, oh tak to były moje 'przyjaciółki'. Na siłę chciałam w ludzkich oczach wykreować Martę, która tak na prawdę nie istniała. Po co i dlaczego można by zapytać? Może dlatego, że byłam zajebiście pogubiona, nie miał mną kto porządnie pokierować i pokazać mi drogę. W okresie buntu wolałam samotność i alkohol, by zapomnieć jak jest na prawdę i "odpalić" przebojową Martę z której dużo osób miało ubaw. Zabawne, bardzo. Ale przynajmniej mam zajebiste wspomnienia, te dobre, których mi nikt nie zabierze. Upadałam miliony razy, alkohol zaczął mną sterować a praca barmanki mi tego nie ułatwiła. Imprezy do 12, 14 w południe to był standart. Popadłam w pętlę, z której nie umiałam się wydostać. Banalnie to zabrzmi, ale ktoś bardzo teraz przeze mnie kochany powiedział mi wtedy: "Marta, otworz się, biorę Cię taką jaką jesteś, full pakiet albo nic". Zgadnijcie, otworzyłam się czy nie? Może mój pierścionek na palcu jest w stanie na to pytanie odpowiedzieć :). Wychodzę za mąż. Dwa lata temu, kiedy dzień bez butelek wina i jointa był dniem straconym, ktoś by mi powiedział że skończę w Anglii u boku rudzielca, który będzie mnie kochał bardziej niż cała moja rodzina łącznie, powiedziałabym coś w stylu, żeby zmienił dilera i przestał tak pierdolić.
Impreza, kac, praca, impreza, kac, praca, kac i znowu impreza.
Tak się życie toczyło aż do 20 września 2016 roku, kiedy poznałam Jego. Uwierzcie mi, to był najgorszy dzień w moim i Jego życiu. Ja po kolejnym niezdanym egzaminie na uczelni przyszłam do katowickiej knajpy gdzie pracowała moja psiapsi i tak jakoś wyszło że on też gdzie na jego zmianie szefowa Go strasznie mocno podkurwiła, czy coś. Wystarczył wzrok i uśmiech bym poczuła ciepło tam gdzie jeszcze nigdy go nie czułam a on nie był pierwszym w moim życiu, niestety. Od słowa do słowa pojawił się na mojej imprezie urodzinowej, potem na urodzinach kumpla i przez około miesiąc nie rozstawałam się z telefonem, może tylko na około 5-7 godzin snu, gdzie się nawet nie żegnalismy. Bezpieczeństwo, ciepło, namiętność, miłość, rozwianie wszelkich demonów. Tylko Jemu udało się stopić lód na moim sercu. Gdy wyjechałam do UK, on sam pojechał do Niemiec przez co nie widzieliśmy się 4 miesiące. Łatwo się domyśleć jak sobie z tym radziłam :) Pewnego dnia odbieram telefon z pytaniem, czy znajdzie się miejsce w łożku również dla Niego, bo... Chce przyjechać, budować wszystko razem. Chce przez to powiedzieć, że nie ważne jak bardzo jesteśmy pojebani, pokręceni, co przeżylismy oraz kto nas skrzywdził - zawsze znajdzie się osoba która to zrozumie i postara się nas pozbierać do kupy. I oto ja, nie pijąca, nie paląca, czysta. Nawet polubiłam zieloną herbatę, którą tak bardzo się brzydziłam.
28 lutego 2018 r. przyjęłam oświadczyny świadoma, że nigdy więcej nie będzie miejsca na moje jazdy, na samotność, izolowanie się. Pomimo roku mieszkania razem wciąż takowe były, a mimo to tak poważna decyzja o zamąż pójściu za Niego właśnie była tak łatwa i prosta... Nigby nikomu odkąd zaczęłam aktywność damsko - męską nie powierzyłabym roli mojego męża. Co by się nie działo, choćbym krzyczała, wiła się, biła, szarpała, On jest. Stoi i czeka aż się uspokoję, przyjdę, porozmawiamy. Za to Go kocham, że jest. Że spełnia każdą moją najmniejszą potrzebę. I za to, że przyjmuje wszystko co ja mu oferuje, pod każdym wzgledem. Miłość.
Zwalniam się z pracy tu, w UK.
On też.
1 lipca oficjalnie wracamy do kraju, do domu.
I tam zacznie się nowy start. W nowym mieście, bo nie wracamy na tegiesy.
Bardzo szczerze, ale jeszcze czasem mi się zdarza powiedzieć 'a niech myślą co chcą'
i tak, to już ostatni raz.