Może dziś się odezwie, kurwa, błagam.
Zawsze musiała się domagać kontaktu z Nim. Zawsze musiała pisać pierwsza, bo On nie raczył.
Po pewnym czasie zrezygnowała. Minął tydzień, dwa, miesiąc - nie napisał.
Cześć, na pewno mnie pamiętasz. To ja umierałam przez Ciebie milion razy.
Ale weź się kiedyś odezwij. Tak na chwilę.
Wybiegł za mną zostawiając głośną muzykę, panienki do zaliczenia, alkohol, znajomych.
Wyciągnął mi z ust papierosa, którego w pośpiechu odpaliłam. - Po pierwsze, kurwa, jeszcze jedna fajka, to się zajebię ze świadomością, że jest moją winą. - Chwycił mój nadgarstek patrząc z żalem, przełknął ślinę. - Po drugie, do chuja, co to za taktyka? Szukamy idealnego sposobu jak spierdolić wszystko, jak postąpić, żeby za kilka lat najmocniej żałować? Niefajne, bosko nieciekawe. - Wzięłam głęboki oddech, próbując się oddalić. - Pogadamy na trzeźwo. - Wydobyłam w końcu z siebie, na co pokręcił głową. - Może pierdolę od rzeczy, zapewne nic mi się nie składa, no bywa. Znasz mnie, żaden romantyk. Kocham Cię. Po jednym piwie, trzech, dziesięciu. Na trzeźwo.
Pytał o moje marzenia, a ja nieśmiało podnosząc wzrok zagryzałam wargi z uśmiechem nie wiedząc, jak ująć w słowach wyznanie, że spełnił je wszystkie samym sobą.
Niesprawiedliwe to życie.
A teraz sobie znikam, sobie nie istnieje.
Jak pięknie było kiedyś. Nie mieści mi się w głowie.
Świat jest podły.
Jesteś moim wszystkim, ogarnij to w końcu.
Zbyt zmęczona, by dalej płakać. Zbyt roztrzęsiona, by coś powiedzieć.
Chciałabym, żebyś był. Nie na chwilę. Na zawsze. Na wyciągnięcie ręki.