Siedzę sobie. Słucham sobie starej dobrej Nirvanki.
O. wraca za niecałe trzy tygodnie.
Dziwnie jest. Pisze codziennie, ale i tak jakoś mi to wszystko umyka.
Tak, że zaczynam się zastanawiać, czy to w ogóle miało miejsce, czy to tylko jakieś moje urojenia.
Zapytał czy nie chcę pojechać po niego z jego mamą. Mam nadzieję, że będę mogła.
A jak wróci, to z opóźnieniem pojedziemy na Wooda. A później nad morze, albo w góry.
Piszę o tym, ale nawet mi jakoś ciężko uwierzyć w którąkolwiek z tych rzeczy.
Jeszcze jest taka beznadziejna pogoda i ciężko kogokolwiek gdzieć wyciągnąć.
Mi samej w sumie też nic się nie chce. Muszę się przygotować na egzamin teoretyczny na prawko.
Mam do obejrzenia mnówstwo filmów i masę zaległych książek.
Ale muszę wychodzić. Inaczej wraca ten beznadziejny dół.
Czekam na czwartek. Zacznie się festiwal. Przyjadą ludzie, znowu będę miała z kim wyjść i się śmiać.
Czasami wspomnienia do mnie wracają. Obijają się o ścianki głowy. Przypomina mi się jak bolało.
A później zmienia się w nienawiść i mija. Niech znikną na zawsze.