Miał być fajny ten tydzień. Niestety, Szczałka wraca, nic nie umiem na jutrzejszą biologię, nawet już mi się uczyć nie chce, mimo, że robię to od 4 godzin. Nie wchodzi mi coś. Najwyżej nie zdam. Bywa.
Jeszcze 10 dni i moje życie legnie w gruzach. Teraz już w ogóle nie będzie sensu wychodzić z łóżka.
Przestawialiśmy czas strasznie dawno temu, ale jakoś, jak nigdy wcześniej, nie mogę się pogodzić z tym, że przez jeszcze godzinę trwałby poniedziałek.
Nienawidzę Gołuna. Dzisiaj był jubileusz - stówka. A gdzie tu koniec, mój Boże.
Zbliżają się kolejne rocznice. Zbliża się maj. Po drodze pseudo-derby z Grudziądzem, mordę i tak będziemy drzeć. Z Rybnikiem - fail, aż wstyd. Poprawimy się.
Przez chwilę była cisza. Chyba znowu się zaczyna.
Chryzantemy złociste, nanana, położyła mu na grób, nanana <3