bezsensowne poniedziałki są męczące, zwłaszcza, gdy co przerwę uciekasz i rozkminiasz, gdzie się schować..
ale MUSIAŁ mnie znaleźć, to wszystko jest totalnie przegięte. chcę to wyjaśnić, skończyć, ale nie mam pojęcia jak.
kończą mi się wymówki.
weekend okazał się całkiem niezły, patologiczne domówki i kumple z gimbazyy, bosko :D
no i graal, żurawina, tosty, huśtawka, konik na biegunach, wanna i kołdry na tarasie,
jak dobrze ogarniać co sie dzieje, gdy Mona "gubi" iphona :P
dziwne rzeczy się dzieją, kumple wariują, odbieraja nie swoje telefony, a zaraz słyszysz, że są razem na pięciogodzinnym spacerze.
przepływ informacji w jedną stronę, nie podoba mi się to, tak troche nie fair. ale kibicuję!
hejtuję Cię za spóźnienie się na autobus i wystawienie mnie z samego rana,
ciesz się, że niedzielne naprawianie rowerów, filozoficzne rozkminy, dwie bluzy w słońcu i wyprawa nad Szmaragdowe była udana,
boli mnie gardło, mam katar i siniaki, ale żyję! :D
jak to jest? miało przejść, miało z czasem być lepiej, a wcale nie jest!
kontakt jest beznadziejny, w sumie prawie go nie ma,
czuje sie przez to okropnie, a wczorajsza nocna rozmowa dobiła jeszcze bardziej.
aż chyba zapiszę się na zajecia na przystani, bo regaty to za mało! :)