Osobiście wielbię samą Charlotte, jak i jej kolory na głowie! <3
W ferie nie ma bata, robię sobie jakiś odjazdowy kolor tonerem do włosów.
Przydałoby być jeszcze z 7 kg chudszą, wtedy byłoby idealnie...
Takie tam pie.dolenie. Nie ma to żadnego sensu. Ja nie mam, moje życie, to co chcę osiągnąć, i to co myślę. Jestem gruba a chcę być chuda, tylko szkoda że nie odmiawiam sobie niczego. Jem co chcę. Dziś? Ranek jak zwykle ładnie, aktivie i inne te duperele, kcal odliczone. Później? Myślę "aaa, zostawię w szkole na parapecie gdzieś kanapkę, nie zjem". Oczywiście zjadam, a na dodatek że rano przed wyjściem myślę że nie zjem, to nie mówię mamie by zmieniła jasne pieczywo na razowe. Później obwiniam się, że nie powinnam zjeść. Jestem zła, myślę że gorzej być nie może i zjadam pączka. Jestem jeszcze bardziej zła. Wracam do domu, próbuję się pączka ze mnie pozbyć, za późno. Strawione. Jem obiad, zostawiam zupę i jem mięso, uważam że jestem głupia bo obiadów tknąć nie chcę, a słodycze jem jak najbardziej. Widzę: szafki. Domyślam się: szafki, a w nich pewnie coś dobrego. Jem cukierka, jogurt, sałatkę z kurczakiem i kawałek razowego. Napchałam się, bo sądzę że jak później mam lekcje to nic nie zjem. W szkole pani ma bezy, oczywiście pani szczodra, częstuje wszystkich. Bezy takie jak najbardziej lubię. Zleżałe, które w środku są miękkie i zlepione. Wychodzę z lekcji, kawiarnia obok cudem będzie zamykana za dosłownie minutę, jakby na mnie czekali. Biorę największe ciastko jakie mogę. Wracam do domu, zjadam całe. Jako że jestem przesłodzona, to przyszła pora na wszamanie czegoś z duzą ilością soli. Chipsów niestety/na szczęście nie ma, opycham się niebotyczną ilością sałatki i trzema kawałkami razowego.
To tyle ode mnie, fuck.