Zrobiłam to. Zgwałciłam swój umysł. Boże! Wiem, że jestem grzesznicą, wiem to. Nie wstydzę się tego, że grzeszę, bo jestem człowiekiem. Tylko co takiego uczyniłam, że aż tak bardzo cierpię? Czuję się jakby wyrywano mi na żywca serce. Jakby pobudzano z omdlenia tylko po to bym czuła mocniejszy ból. Jakby dawano mi się zregenerować, tylko po to by znów pobić wspomnieniami moją psychikę. Aż do nie przytomności. TYLKO I WYŁĄCZNIE PO TO.
Wczoraj pragnęłam bliskości i dałam ją sobie. To normalne, że zadowalamy się samemu. To normalne, że nawet kobieta tego potrzebuje. Tylko podczas robienia tego, wróciłam wspomnieniami do Niego. Do tego, gdy on to robił i jak wtedy było mi dobrze i byłam szczęśliwa, że robię to z mężczyzną, którego kocham. I zamiast przestać, robiłam to dalej. Nie czułam przyjemności, tylko ból w sercu. Coś w moim umyśle krzyczało: Przestań! Błagam Cię, przestań! Proszę. Jednak ja nie przestałam, aż do orgazmu.
To był czysty gwałt na umyśle. Czysty i precyzyjny. To gorsze niż miałabym się zabić czy pociąć sobie dłonie. Nie zapomnę tego. Cała roztrzęsiona, zwinięta w kłębek i powstrzymująca się od łez. Nie mogłam płakać. Nie wolno mi. Nie mogę pęknąć.
I niby nie mogę, ale dziś pękłam i kilka łez popłynęło po policzkach. Automatycznie wstałam i wzięłam się za porządki. Nie mogę się ugiąć własnej psychice. Nie mogę i już. Posprzątałam pokój, wypiłam mięte. Zaraz się umyje, wyprasuje koszule na jutrzejszy egzamin, spakuje prace i położę się spać. Już jest dobrze. Już powstałam. Stłumiłam to w sobie. Nie wolno mi pokazać, że jestem słaba. Po wypłacie zapiszę się do dietetyka. Jak schudnę to zrobię sobie tatuaż. Będzie dobrze. Niby banalne słowa i ich nie lubię, ale przecież czasem jest dobrze. Podniosę się. Oszukam siebie samą. Zrobię to, choćbym miała oszaleć.