Patrzycie na to zdjęcie i macie wrażenie, że ta dziewczyna jest szczęśliwa. Otóż nie. Na zdjęciu widzicie kobietę, która ma dziewiętnaście lat. Przeżyła więcej niż wam się wydaje. Od utraty matki do utraty mężczyzny, któremu oddała swoje serce. Któremu zaufała, choć miała powody by nie zaufać żadnemu. Choć bała się, że znów będzie bita, znów będzie zastraszana, znów jej serce zostanie złamane. ZUFAŁA! I teraz ma ciosy od psychiki. Teraz sama siebie się boi. Sama sobie złamała serce. I codziennie poprawia te rany.
TO JA. Codziennie rano patrzę sobie w moje błękitne oczy i zastanawiam się, co ja tu jeszcze robię. Chciałabym zapytać o to Boga, ale jestem zbyt mocno przesiąknięta złością by umieć się modlić teraz szczerze. Wiem jednak jedno. Skoro żyję i chodzę po tym świece, to jestem Bogu do czegoś tu potrzebna. Skoro nie zabrał mnie do siebie gdy go o to prosiłam, to oznacza, że ma dla mnie jakieś zadanie.
Czy potrafiłabym zabić? Sądzę, że tak. Nie jestem święta i nie zamierzam nią być. Za późno na to. Jednak gdyby dano mi broń do ręki i powiedziano: "Bez żadnych konsekwencji możesz dziś zabić człowieka. Masz jedną kule. Jedną szansę by odebrać komuś życie bez ponoszenia za to kary.", wiem do kogo bym poszła. Do Niego. Do mojego A. Do mojego ukochanego. Do mojej miłości. Do mężczyzny, któremu oddałam serce. Stanęłabym przed nim i odebrała SOBIE życie na jego oczach. Zabiłabym go tym psychicznie i to byłoby najlepszą śmiercią dla mnie.
Prawie dwa miesiące temu zmarła moja babcia. Umierała dwanaście godzin. Patrzyłam na to przez jakiś czas i oswoiłam się ze śmiercią. Wystarczyła godzina bym dostrzegła, że śmierć nie jest brzydka. To my robimy z niej brzydotę. To my wpajamy sobie, że to jest szpetne. Otóż nie! Śmierć, to coś co sprawia, że stajemy się wolni. A wolność, jest piękniejsza od wszystkiego, co na tym świecie. Nawet od życia.
Wiele osób stwierdzi, że jestem psychicznie chora lub jestem totalną wariatkom, ale mnie to nie obchodzi. Myśl, że jestem inna sprawia, że jestem na tym świecie, że nie skończyłam ze sobą. Miałam ku temu wiele powodów. Jednak nadal tu jestem. I codziennie walczę ze sobą. I jestem dumna z tego, że stać mnie na to by rano wstać mimo bólu, goryczy i złości, którą noszę w sobie. Wygrywam walkę z samą sobą. Rano ZWYCIĘŻAM samą siebie. Zanim mnie ocenicie, to zadajcie sobie pytanie: "Czy potrafiłbym/potrafiłabym wygrać walkę z samą sobą i mimo nienawiści do swojej osoby, wstać rano i przeżyć kolejny dzień?". Sądzę, że niewiele osób przeżywszy to co ja, odpowiedziałaby zdecydowane: "TAK".