Od poniedziałku była przy mnie. Zaledwie cztery dni. Znaleziona pod domem. Mała, nie potrafiąca wzbić się w niebo z innymi ptakami. Wesoła, brykająca, nieusłuchana, robiąca kupy wszędzie. Dosłownie wszędzie. Nawet na mnie. Pamiętam, że się wtedy uśmiechałam i nazywałam ją małą wredotą. Pamiętam jak zlatywała nieporadnie z krzesła na podłogę. Podchodziła do mojej stopy i wspinała się po niej na kolana. Później dziobała mnie w palce myśląc, że to jedzenie. Pięć razy dziennie karmiłam ją białkiem, uśmiechałam się przy tym. Lubiłam jak wspinała się na moje ramię i właziła pod luźno spięte włosy. Lubiłam jak się mi przyglądała przechylając główkę na wszystkie strony.
23 lipca 2015 roku o godzinie 15:19 zmarła moja cudowna jaskółka. Zmarła w moich dłoniach. Zmarła na moich oczach. Walczyłam z nią do ostatniego tchu. Ze łzami w oczach patrzyłam jak głęboko oddycha, jak nie otwiera oczu. Trzymałam ją w dłoniach dając krople wody i prosząc by się nie poddawała. Płakałam i z całych sił prosiłam by walczyła. Przechylała co raz mocniej główkę do tyłu. A ja ze łzami w oczach odchylałam ją po przodu. Była taka maleńka. Mieściła mi się w jednej dłoni. Była cieplutka. A ja płakałam i prosiłam by się nie poddawała. Aż w końcu przestała się ruszać, ale miałam nadzieję. Nie przestałam wierzyć, że się podniesie i uda jej się choć troszkę zjeść. Przystawiałam jej wodę do dzióbka, ale nie piła. Łzy spływały mi po policzkach uderzając o moje kolana, a ja przytulałam ją do piersi i wierzyłam, że zaraz otworzy oczka. I tak się stało. Oczy miała otwarte na całą szerokość, ale robiła się zimna i nie ruszała się. Jednak ciągle wierzyłam, że zaraz się obudzi i zacznie mnie dziobać w palce.
Gdy tato wszedł i zobaczył mnie w tych łzach, podszedł i przyłożył do niej ucho. A później wypowiedział te okropne słowa: Ona nie żyje. Rozpłakałam się jeszcze głośniej i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Krzyczałam, a tato głaskał mnie po plecach. Przytuliłam ją do siebie, a wtedy tato próbował ją mi wyciągnąć z dłoni. Gdy już to zrobił i włożył ją do pudełka, czułam jak pęka mi serce i przepełnia żal, że zrobiłam za mało by ją ratować.
Większość z was pomyśli, że jestem nienormalna by tak płakać nad jaskółką. Jednak mnie to guzik obchodzi. Jest mi okropnie źle i nie zamierzam tego ukrywać. Cudnie było ją mieć przez te kilka dni. Szkoda, że pozostały tylko wspomnienia. Mam nadzieję, że nie cierpiała bardzo i już jest szczęśliwa w niebie. Jednak mnie kurwa bolało! I to bardzo! I nie wyobrażam sobie być przy śmierci kogoś z mojej rodziny lub kogokolwiek mi bliskiego. Nie wyobrażam sobie, jak to może boleć! Ciągle mam ją przed oczami. Wchodząc do pokoju od razu płaczę. W sumie od tych prawie dwóch godzin nie mogę się uspokoić. Łzy spadają na klawiaturę, a ja... A ja ciągle czuję ten ból. Nikomu nie życzę patrzeć na śmierć. To okropieństwo nie do pokonania.