Obiecałam, że dzisiaj wszystko napiszę, więc do rzeczy.
Do dietetyka trafiłam na własne życzenie, bo poprosiłam z płaczem moją mamę, żeby gdzieś mnie zawiozła, bo widzę, jak tyję w oczach i po ubraniach, w które się nie mieszczę. Fakt był taki, że wiedziałam, że mam nadwagę, ale nie wiedziałam, że aż taką. Byłam przekonana, że ważę mniej, że mam mniejszą wagę mięśniową, no i że dostanę pewnie jakieś 1500 kalorii, nie więcej.
18 września ważyłam 88.8kg, z czego kości ważyły 2.6kg, mięśnie 48.7kg, a tłuszcz ważył aż 37.5kg co dało 42% całej mojej masy. Nawodnienie organizmu wynosiło 42%, praktycznie nic. W pasie 116cm, w biodrach 118. Podobno moją doskonałą wagą jest 61kg przy moich 167cm i muszę spalić minimum 16,5 kilograma tłuszczu. BMI 32.2
30 października poszłam na drugą wizytę. Waga pokazała 87kg, kości nadal tyle samo, mięśnie 48.4kg, a tłuszcz już 36.2kg, nawodnienie 42.5%. W pasie 113cm, w biodrach 117. BMI 31.6
Jak wygląda moja dieta?
Otóż w momencie, gdy ją dostałam, miałam wrażenie, że to na przytycie, a nie na chudnięcie. W sumie mam 1900kcal (bo na przmianę materii samą mi idzie 1650kcal). Nie dosyć, że 6 posiłków (o 6, 9, 12, 15, 18 i 21), to jeszcze na 5 z nich składa się 70g chleba i 50g białka, a na obiad 250g ziemniaków (zamienne na 65g ryżu albo makaronu) i 130g białka. No oczywiście trzeba było zrezygnować z wielu rzeczy, które tak bardzo mi smakują. Pożegnałam się z z serami, które mają więcej niż 9g tłuszczu na 100g produktu, mleko max. 1.5%, z mięs i wędlin tylko indyk, kurczak, wołowina i wieprzowina (której szczerze nie cierpię), z ryb tylko dorsz, tuńczyk w sosie własnym, żegnaj łososiu. Produkty, które spożywam to głównie kurczak, indyk, tuńczyk w sosie własnym, chude wędliny, jogurty mające max. 65kcal/100g, twaróg chudy, na cały dzień przypada 15g masła, a chleba wpieprzam summa summarum 350g, więc jest praktycznie w ogóle nieposmarowany, mogę tylko 1 jajko na śniadanie, od czasu do czasu mogę 150g naleśników (wychodzą 2 duże), ale do nich muszę mieć 130g białka, więc jem naleśniki z twarogiem albo z kurczakiem. No i tylko woda, herbata, kawa.
Dzisiaj na przykład zjadłam na śniadanie o 9 rano (w dni wolne mogę pomijać posiłek o 6, ale od ostatniego posiłku dnia poprzedniego nie może minąć 12h) 2 kromki chleba z odrobiną masła, do tego jogurt 0% zawierający 6.8g białka, a do tego 43g wędliny (polędwica z piersi kurczaka). Na "lunch" o 12.30 zjadłam jajo na twardo i 2.5 kromki chleba, o 15 na obiad zjadłam 2 naleśniki ze 130g usmażonego indyka, na tzw. pierwszą kolację o 18 przypadło mi 50g twarogu z łyżką jogurtu naturalnego 2.5% tłuszczu i 2.5 kromki chleba, a o 21 zjem pewnie 2 tosty z serem.
Moje obiady są o tyle nudne, że jem kurczaka 3-4 razy w tygodniu w wielu postaciach: a to pokrojony w kostkę do makaronu, a to z warzywami na patelnię i ryżem, a to na kotlet grillowany na patelni, a to na pieczeń. No i też jajka jem w wielu postaciach: omlet (osobno) i ryż z curry (osobno), 2 jaja sadzone z kalafiorem gotowanym i do tego gotowane ziemniaki. Od czasu do czasu ryba. Strasznie męczące są te posiłki. Najgorzej z ilością kanapek, które biorę do szkoły. Zawsze ię ograniczałam do 2-3 do szkoły, a teraz? 2 kanapki to moje jedno śniadanie, a w szkole pochłaniam 2 albo 3. Serio, nie sądziłam, że aż tak szybko mi się to znudzi. I głupio mi jest, gdy ludzie się ciągle gapią, jak ja tyle wpierdalam :( Ale ludzie to tylko ludzie, ja wierzę, że za jakies 7 miesięcy będą się z niedowierzaniem gapić, że jednak schudłam.
Jedyne, do czego nie umiem się zmobilizować, to do ćwiczenia. Myślę, że na początek orbitrek 4 razy w tygodniu po 15 minut to lepsze rozwiązanie, niż opieprzanie się i tylko niechętne chodzenie na wf. I zdarza mi się sięgnąć po jakieś niedobre dla mnie rzeczy (bo w smaku to mniams), w stylu czekolada albo ciastko. A potem mi głupio... No i jeszcze też wiem, że nie będę wyglądać tak jak te wszystkie szczupłe dziewczyny, zawsze będę miała trochę tego ciałka tu czy tam. Pamiętam się z czasów 64kg i muszę przyznac, że byłam wtedy okrągła, też miałam i brzuch, i boczki, ale też ludzie gdy usłyszą, że ważę tyle, ile ważę, to od razu twierdzą, że niemożliwe, bo "Dziewczyno, wyglądasz na 75 kilo maksymalnie!" i ja wtedy takie "wtf, serio?"
Po prostu chciałabym zamiast rozmaru 44 nosic 38/40. To i tak dla niektórych dużo, ale co tam. Do środy, bo jutro mam wyjazd :) Trzymajcie się!