Nie wiem, co sie dzieje ostatnio. Nie wiem czemu mam ochotę sie z tym tu podzielić, może takim emocjonalnym ekshibicjonizmem postaram się skusić kogoś do podania mi ręki, czy mam nadzieję usłyszeć parę mądrych słow. Ot, chwytanie się brzytwy. Po przepięknym, długotrwającym wzlocie, znowu zaliczam spadek nastroju, motywacji i chęci do czegokolwiek. Po latach unikania bliskich relacji z ludźmi przełamałam się dając im kredyt zaufania, myśląc, że nie powtarzając sobie ciągle, że coś się spierdoli nie przywolam tego i się nie spierdoli- i niech to chuj.
Bezsenność doprowadza mnie do szaleństwa. Nie wiem, gdzie się podziać i co z sobą zrobić. Impulsywne akty autodestrukcji, które do niczego dobrego nie prowadza przynoszą ulgę na chwile, zupełnie jak depresogenny alkohol. Śmierć, kutas i zniszczenie.