milion lat i jeden dzień. czasem po prostu potrzeba przerwy od siebie.
cicha fascynacja. może gdyby była bliżej, energiczniej, ciekawiej, to jakoś by to było. nie tak daleko, że sonaty gra się przez telefon. bliżej, na długość palców, na dźwięk księżycowy. żeby poczuć, odczuć. tutaj, tak.
tam niczego nie było. ciemne audytorium, szeptanie do ucha wzorów redukcyjnych. równomiernie przebierało się nóżkami do studzienki, w domach studenckich zadziornie mrugały lampki i wypadał telewizor. z co drugiego piętra.
a tutaj jest spokojnie. na kilometry, ale w ramionach. bezsensowna tęsknota, miliony planów na przyszłość i na to teraz, co nigdy nie następuje, bo jutro zawsze jest inne.
kocham. to takie dorosłe słowo z ust małej dziewczynki.