Poprzedni weekend minął mi bardzo miło... Mam nadzieję na powtórkę za tydzień :)
W szkole dużo roboty.. no cóż, trzeba temu jakoś podołać.
Ale wczorajszy dzień nie zapowiadał tego, co rozegrało się w nocy... Nigdy nie byłam tak cholernie przerażona i nie czułam się tak bezsilna. Do tego atak duszności, bóle serca, trzęsące się ręce i wszystko na raz. Paskudna noc, doprawdy, niewybrażalnie koszmarna.
Jakoś udało mi się zasnąć, ale potem miałam dziwny sen...
I do tego ten wszechogarniający niepokój...
Jak to mówią - tonący brzytwy się chwyta (ta gra słów w tym kontekście ani trochę mi sie nie podoba) to człowiek w tak chorej sytuacji jest gotów targować się w każdy możliwy sposób i powiedzieć wszystko.
Dzisiaj byłam u Ojca, a po południu odkryłam, że każdy ma dwie twarze... no cóż...
Tak więc robi się coraz ciekawiej. Tymczasem.