Dzień dziesiąty
Jasna Góra (6.08.2011r.)
Budzimy się. Nie pamiętam o której, ale chyba przed 5? Nie wiem. W każdym razie wcześnie. Budzik miałam dość... metalowy, więc słyszę z kierunku łóżka Marty "PATRYCJA, WYŁĄCZ TEN CHOLERNY BUDZIK!", a ja "Dziewczyny, halo, idziemy na godzinki!" W odpowiedzi usłyszałam, iż chcą się wyspać. Kręcąc głową wyszłam w kierunku kaplicy, gdzie me oczy miały ujżeć odsłonięcie Świętego Obrazu. Kiedy się skończyło wyruszyłam na wycieczkę po mieście, sama, nad ranem, szukając jakiejś piekarni, niestety wszystkie były zamknięte. Weszłam do pokoju idealnie o siódmej, robiąc wszystkim pobudkę. Nie były specjalnie zadowolone, ale to w końcu pielgrzymka! W domu się wyśpią. Spakowałyśmy się, zniosłyśmy bagaże, zdjedliśmy śniadanko i wyruszyłyśmy dość niechętnie na drogę krzyżową. Po drodzę spotkałam Asię i Łukasza, poszukujących pani Konery. Miałam ich zaprowadzić tam, skąd przyszłam. Takim oto szczęśliwym trafem nie była tam, gdzie teoretycznie powinnam. Zanieśliśmy bagaże pani Ani do klasztoru, bo miała tam nocować, gdyż do domu się nie wybierała, następnie usiedliśmy sobie naławce, skąd pan Maciej zabrał nas na pizzę. Następny przestanek EMPIK, dalej RIFF (sklep muzyczny), potem jeszcze, napoje, lody, i różne rzeczy od których można pęknąć. Z Agnieszką odłączyłyśmy się i poszłyśmy do księgarni. Wybór był tak duży, że w końcu nic nie kupiłam. Ledwo zdążyłyśmy na mszę. Piękne słoneczko, BB jak zwykle siedziała pod drzewami, co zobrazować może któreś tam zdjęcie przedstawiające fioletowy porysowany balon, na fejsbuku w galerii Kamili, albo Olgi... Wracając do pięknego słoneczka, to pod koniec na niebo wsnuły się ciemne chmurzyska. Bezpośrednio po mszy udaliśmy się do autokarów. Z tyłu ludzie śpiewali, robili kretyńskie miny (Kamyk wygrał), a ja przespałam większość trasy. Pamiętam, iż spadłam z fotela na zakręcie. Dojeżdżamy do inowrocławia. Tupadły. Telefon do taty, iż już niedaleko. Wyjęliśmy gitary, śpiewaliśmy 2Tm2,3 - "Gdy usłyszałem Jego głos", kiedy przerwał nam ksiądz i kazał się przygotować. Stajemy na parkingu, wychodzimy i zaczynają nas oblepiać stęsknione rodziny. To jeszcze nie koniec. ostał ostatni etap. Idziemy ulicą, grając i śpiewając, wchodzimy główną bramą do kościoła, muzyczni idą do przodu, witają nas ksiądz Proboszcz i ks. Waldemar. Podziękowania wszystkim grupom, wyczytywanie, prezenty, nawet ja zostałam wyróżniona! Wszystko było piękne. Na koniec trzeba odebrać bagaże spod plebani. Panowie nasi wypakowali. Rozpoczęły się wielkie przytulańce, pożegnania, obietnice spotkania na jutrzejszej mszy niedzielnej. Wszystko skończyło się pięknie. W drodze do domu podskakiwałam ,ażeby udowodnić rodzinie, iż naprawdę nie bolą mnie nogi. Dziewięcioletni kuzyn narzekał straszliwie na ból nóg, bo to przecież taki kawał z Dworcowej do Zwiastowania... Wywracałam tylko oczami, żeby nie być zgryźliwa. Pamiętam, że zamiast położyć się spać dziwnym trafem oglądałam film... Potem własna wanna, własne wyrko i własna piżamka!
Dziękuję bardzo.