Potargana, mokra, ale szczęśliwa.
"Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony."
Dzień siódmy - Chabielice - ciąg dalszy
"Nocleg"
Jesteśmy już na Śląsku. Konrad uwiesił się na znaku, a potem pogiegł wyściskać księdza, krzycząc, że są w domu.
Dochodzimy. Kopalnie, które mijaliśmy przez ostatnie kilometry ciągną się dalej, a my skręcamy w lewo, do wsi, której nazwa, jak głosi znak, jest Chabielice. Czekamy na rozpakowanie bagaży. Kiedy już oczom moim ukazał się zarys mego namiotu i reszty tobołków, w miarę możliwości, szybko się do nich przedarłam przez ten tor przeszkód. Potem odeszłam dalej na piękny zielony kawałek trawki, gdzie miałam zamiar rozstawić swój dobytek. Mieliśmy dużo czasu, więc postanowiłam pierwej poszukać miejsca do wczytania świerzej higieny. Wyjęłam atrybuty noclegowe (czyt. dres, ręcznik itp.) i usiadłam na trawie, w oczekiwaniu na Martę gawędząc z Asią i Agnieszką. Dzwoni mój telefon. Odbieram. To Marta.
-Gdzie Ty jesteś?
-Odwróć się. Jeszcze 30 stopni w prawo, spójrz na dół. Na trawę przed Tobą!
-Aha
Znaczy zlokalizowała mnie i podeszła, wstałyśmy i zobaczyłyśmy Gosię, która oznajmiła, iż znalazła nocleg i że w ramach rekompensaty za Buczek zabiera mnie z sobą. Ja, nie wiedzieć czemu, miałam dziwną ochotę spać w namiocie. Marta tak samo, noi Gosia też, więc stwierdziłyśmy, że tylko się wykąpiemy. Kiedy przyszłyśmy, pani pokazała nam pokój na piętrze, gdzie mogłyśmy poczekać. Na dole łazienkę okupowali Łukasz K. i Paweł K. (nie zdradzamy danych osobowych ;)
Marta orzekła, iż jesteśmy głupie, nie korzystając z takiej okazji. Myłam się na końcu, a wychodząc z łazienki odkryłam, że nikogo nie ma w pokoju. Zeszłam w takim wypadku na dół i zobaczyłam małą, radosną grupkę pielgrzymów, zajadającą się już obiadem. Siedzimy, jemy i Kuśmir (ww. Łukasz) rzuca propozycję przedstawienia się. Marta opowiada jak ma na imię, gdzie chodzi do szkoły i w tym momencie bracia przeżyli szok, albowiem myśleli, że ta jest albo w klasie maturalnej, albo już po.
Przyszła kolej na Gosię. Mówiła o swojej szkole itp. i, że chce zostać aktorką. Kuśmirek wyraził wątpliwość czy Gosia sprosta zadaniu, na to ta, iż napewno się nie rozbierze, na to Kuśmirek, że w takim razie się nie nadaje na aktorkę. Noi się zaczęło. Gosia powiedziała, że na razie skończy szkołę i, że szuka kogoś na studniówkę, brat spojrzał na nią i powiedział:
-Ja to chyba jestem trochę za stary.
-Czy ja wiem, chodziłam już ze starszymi.
-(Prawieprzerażone spojżenie) To znaczy?
-Np. Poznałam na Hitach na czasie w Bydgoszczy Grzegorza.
-Mój dread się tak nazywa! (nie trudno się domyślić kto to powiedział)
-Miał 24 lata. Młodsi mnie nie interesują, są zbyt dziecinni. Ale byliśmy ze sobą tylko dwa miesiące.
-Ciekawe co on z tobą robił... - na to Marta - To tak trochę pod pedofilię podpada... - Kuśmirek - Brawo Guzia, myślimy podobnie, fajfik!
-Jak ty do mnie powiedziałeś?
-Guzia
-A czemu tak?
- A jak ty masz nazwisko?
- Gize.
- Gize, Gize... A mogę mówić Guzia? Bo tak to nie zapamiętam.
- No możesz. - I tak oto Marta została Guzią. Dalej to czyły się rozmowy kto jaki sport uprawia [Kuśmir - kosz, Kamyk - siatka ("oj, coś po tobie nie widać, wiesz?") Marta - woli kosza (fajfik namber tu z Łukaszem)].
Co było dalej? Luki w pamięci. Zajadaliśmy się klopsami i pysznym ciastem. Potem zaczęliśmy się zbierać, bo niedługo 21. Pani zapytała czy napewno nie chcemy nocować, a my popatrzyłyśmy na siebie i powiedziałyśmy, że chyba jednak chcemy. Poszłyśmy pod kościół, zabrałyśmy bagaże i spowrotem. Po drodze Gosia stwierdziła, że nadaje się na aktorkę, bo tego całego Grzegorza wymyśliła, wprowadzając nas w osłupienie. I znowu spowrotem i ledwie zdążyłyśmy przed dziewiątą. Na szczęscie się trochę wydłużyło. Wzięłam sobie Franka i zajęłam się żebraniem kartki i długopisu na potrzeby napisania intencji. Rozpoczęła się adoracja z drobnymi przerywnikami muzycznymi. Na koniec Asia, Agnieszka i Łukasz zagrali "Ave Maria". Taaak, to było piękne. Inni jescze trochę grali i ja też chciałam zostać, ale spojrzenia jakie rzucała mi Guzia zmobilizowały mnie do opuszczenia kościoła, z uczuciem niedosytu. Franek zostałam załadowany na noc na pakę. Kiedy wróciłyśmy do "domu" czekała na nas jeszcze kolacja... Dla pielgrzyma ten dom był przychyleniem nieba. Łazienka, jedzenie i łóżko, ale o tym za chwilkę. Tak więc zjadłyśmy po kanapce z serem, zostałam poczęstowana mlekiem prosto od krowy (jeszcze ciepłym!) i wypiłyśmy herbatkę. Doszli bracia i rozpoczęły się rozmowy o szynszylu, który był własnością córki miłych państwa. Jednak konwersacje w pełnym składzie nie potrwały długo, gdyż żeńska część pielgrzymów czując się senna i mając przed sobą perspektywę wstania o czwartej rano, postanowiła się położyć. Wszedłszy na górę dziewczyny wsunęły się do łóżka, a ja oddzwoniłam jeszcze do cioci Agnieszki i podłączyłam komórkę do gniazdka w łazience, ponieważ te w pokoju były już okupowane. Wsunęłam się pomiędzy Gosię i Guzię i nie czekając długo odpłynęłam.
Już mi się nie chce. Miałam to rzucić w połowie, ale jakoś wytrwałam. Wiem, że jakościowo i objętościowo, można by było się więcje spodziewać, aczkolwiek mam nadzieję, iż jako tako przybliża wydarzenia z dnia 3 sierpnia 2011r.
Marto, jeśli myślisz, że jutro dodam następną nonatkę, bynajmniej w całości, to się grubo mylisz.