Wczoraj zdałam sobie sprawę, ilu ludzi na tym świecie prowadzi świat, świat idealnie stworzony przez Boga, według swojego wykrzywionego obrazu. Moja wewnętrzna harmonia niszczy się tak łatwo jak domek z kart, kiedy widzę to błędne odbieranie wszechobecnego piękna. A najbardziej wzburza mnie to w ludziach, że uwielbiają żyć ( w sumie, to się nędznie toczyć ) po płaszczyznach. Dążą tylko do rzeczy, które w jakiś sposób je zaspokajają - zarówno psychicznie jak i fizycznie...
Cholernie chciałabym rozwinąć tę myśl - ale nie potrafię. Przygniata mnie to w taki sposób, że pozostaję mi tylko dać ulgę emocjom w jakiś najprostszy dla duszy ludzkiej sposób..
Cholernie też, mam ochotę rzucić wszystkim ze trzy razy o ścianę, nawyklinać to co mi się nie podoba, a na koniec usiąść w centrum tego chaosu i rozpłakać się bezradnie. ALE... jest jedna rzecz, która mnie powstrzymuję - moja niekryta nienawiść do słabości. Nie potrafię znieść użalania się, ciągłego narzekania i poddawania się. A co za tym idzie, uwielbiam patrzeć na wielkie powstania, duże powroty, napływające siły, które począwszy od mózgu, krążą potem wraz z krwią po całym ciele. Kocham ludzi, którzy mówią z pasją i walczą. O tak, waleczność to taka piękna cecha ludzka.. niezastąpiona.
Uwielbiam ludzi zdecydowanych, ludzi bardzo wrażliwych i odważnych.
Takim kimś chciałabym być.
[ no przysięgam - nie potrafię zebrać w kupę myśli i trzymać się jednego wątku- no nic.. : ) ]
Porusza mnie Grechuta tak bardzo, ta piosenka jeszcze bardziej,
a najmocniej ten fragment;
w sumie to on sumuję wszystko to, co chciałam tu przelać.
'Jak rozpoznać ludzi, których już nie znamy?
Jak pozbierać myśli z tych nie poskładanych?'