Przykro mi. Tak po prostu... że gdzieś zanika słowo, myśl. Jestem sama z tym wszystkim, na barkach niosę ulotność chwil i momenty nadzwyczajne. Przykro mi, że dla Ciebie to banał, komedia, nie czas na wzloty do nieba. Czuję jak ręce obślizgłe, czarne ze szlamu przyziemności, obdzierają Twoją skórę z resztek wrażliwości. Chcę uniesień, zapierających mi dech w piersiach... kiedy jak nie teraz? Gdy noc jeszcze młoda...
Mówię i piszę sama do siebie.
Proszę podlej mnie, bo usycham jak nie pielęgnowany kwiat.