Nie ma to jak pisać godzinę post, nie dodać go i zorientować się o tym dopiero po dwóch dniach (y). Jeszcze raz, tym razem może nie zlamie!
W końcu mamy weekend i moge odpocząć. Pospałam dobre 11 godzin, jakiś czas po przebudzeniu i częściowym doprowadzeniu się do porządku, odwiedził mnie Tomek i tak też sobie siedzimy trenując zapasy. Około 18 złapiemy się z resztą i czym prędzej pędzimy na przystanek i do solenizanta, Marcina, któremu to z miejsca życzę wszystkiego dobrego :D!
Miałam zmienić dietę i zacząć się nieci więcej ruszać a tymczasem siedzę zapchana chińszczyzną. Najgorszy zawód to ten na samym sobie, a ja doświadczam go już po raz tysięczny. Fakt, nie wyglądam źle, wręcz przeciwnie, dużo osób komplementuje moja figurę, jednak dla samego zdrowia jakaś lekkostrawna dieta na pewno nie zaszkodzi, a ruch zawsze jest dobry. Może kiedyś znajdę w sobie tyle determinacji by w końcu się za to zabrać. Eh, marzenia ściętej głowy. Najważniejsze jest jednak chyba to, że akceptuje siebie pomimo fałdek na brzuchu czy cellulitu na pupie i udach i nie kreśle ich scyzorykiem. Cieszę się, że po tak długim czasie w końcu wyrwałam się z tej głupiej klatki kompleksów, które sama sobie wychodowałam. Przyzwyczaiłam się do fałdek na szyi, krótkich palców, małych oczu i dużego czoła i tak jak kiedyś byłam w stanie przed te wszystkie rzeczy wybuchnąć płaczem, dzisiaj się z nich śmieje. Bo najważniejszy jest dystans do siebie i poczucie własnej wartości, dlatego życzę wszystkim pokochania i stania się swoim najlepszym przyjacielem, jeżeli jeszcze tego nie zrobiliści3. Miłego weekendu!