Spójrz na mnie. Jestem. Nie boję się już o jutro.
Kiedyś cala byłam drżeniem rąk, przygryzieniem ust, sercem bijącym zbyt mocno. Chwiałam się, szukałam, było mi malo, ciagle zbyt mało. Gubiłam krok, traciłam rytm, myliłam słowa. Ileż we mnie było złości, niepewności, strachu. Widziałam, tylko to, co brzydkie, szukałam błędów, dróg krętych, labiryntow z moich własnych słabości. A później zawalił się świat. I dni zlewały się w całość, noce nie miały końca, łzy piekły pod powiekami, w sercu, we mnie. Walczyłam, walczyłam tak, ze brakowało mi sił, oddechu, ale o co? To była wojna, okropna, ale nie moja. I była cisza, taka, której nie znałam. Taka, o ktorej istnieniu nawet nie wiedziałam. Świat spał, bez trzęsień i bez sztormów. I w tej ciszy, ja krzyczałam. Całą sobą, aż nie było juz słów, pretensji, żalu. ZOSTAŁAM JA. Dziś tej siły w tej ciszy mam pod dostatkiem. Widzę siebie za pięć lat, za dziesięć, jutro, wczoraj. Robię wszystko to, co kocham, rozdaje dobro, dziele się tą siłą, ciszą, spokojem. Przestałam się bać. Nie proszę już, nie szukam. Mam siebie. Nawet jeśli znowu jakiś wybuch, jeśli los zaśmieje mi się w twarz, to nic. Nic nie tracę. O ile więcej we mnie tej miłości, kiedy kocham siebie .