Żyję. Oddycham. Idę przed siebie. Moje życie jest w pojebanym punkcie, ja jestem pojebana, ale w końcu to akceptuję, w końcu sobie na to pozwalam. Bez pożaru w burdelu mam doła, bez uczucia spadania z wodospadem jestem martwa. Chodzę po opuszczonych budynkach i robię dziwne rzeczy bo uzależniłam się od adrenaliny, ale kocham to. To dla mnie antydepresant. Od września do teraz pracowałam tylko dorywczo. Byłam na podlasiu i zakochałam się w uczuciu czegoś nowego, w oderwaniu od rzeczywistości mimo że wszystko poszło nie tak jak powinno. Wiem już o sobie tyle i chyba tak bardzo kocham siebie że uwielbiam przeżywać życie, uwielbiam jak coś się dzieje. Zaczęłam to rozumieć i po prostu "skoczyłam z klifu". Ludzie "tam" mówili że widać po moich oczach wojnę jaką stoczyłam, że jestem inna. Pokochali mnie tak jak ja ich. Zaczęłam żałować, że dopiero pozwoliłam sobie żyć. Ale nie chcę żałować. Mam 29 lat i już wystarczy. Nie mówię że nie mam depresji, że od teraz nie będę mieć, bo co chwilę zaliczam zjazdy, ale pojęłam że to jest moje życie i że sobie poradzę. Chcę jechać dalej, chcę zwiedzić całą Polskę, mieszkać w dziwnych miejscach, poznawać zajebistych ludzi. "Raz otwartych drzwi do piekła się nie zamyka", ale już umiem z tym żyć, umiem żyć ze sobą. Sprawdziłam to w tak ekstremalnych warunkach, że już nic mnie nie pokona, będę żyć na dobre i na złe.
To mój ostatni wpis.
Jestem wolna.
@_nothing_is_trivial_