Korzystam z okazji, że przyjaciółka siedzi przy innym komputerze. Powiem tyle: jestem szczęśliwa, że przez te kilka dni mam ją u boku, ale jednocześnie zaniepokojona. Jej styl życia zupełnie różni się od mojego. Nie spodziewałabym się tego, że jestem zdolna jeść takie śmieci jak jem teraz. I że nie mam wyrzutów. Przynajmniej do momentu, kiedy brzuch prawie nie pęka mi od nadmiaru jedzenia. Nie ma co się oszukiwać, waga na pewno wskazuje znowu cholerne 57 kg, dlatego jutro się nie ważę. Rozmawiałam przed chwilą z kolegą, któremu powiedziałam, że chciałabym ważyć 48 kg (bo on wspomniał, że dąży 70 kg), na co stwierdził, że jestem idealna. Nie jestem. Przynajmniej 52. Przynajmniej 50... Niedługo jezioro, później jakieś dłuższe wakacje nad ciepłym i niemal przeźroczystym morzem. Dlatego od jutra się pilnuję. Już powiedziałam dzisiaj o tym przyjaciółce. Jej odpowiedź: "Przejdziesz na dietę jak wyjadę". Czyli we wtorek. Nie ma mowy. Od jutra. Tym razem na pewno. Moje życie towarzyskie rozkręca się, a moja samoocena spada, bo w swoich oczach tyję. Chudość rządzi się swoimi prawami. Nie ma tak dobrze, że mogę ich nie przestrzegać i być idealną. Spinamy dupę (dosłownie) i działamy. See ya.
http://formspring.me/chuda95 - bo bardzo mi się nudzi