Witam. O 9 rano obudził mnie telefon od mamy, w przeciwnym razie spałabym pewnie w najlepsze. Poćwiczyłam pół godziny, później po stwierdzeniu, że w domu nie mam nic do jedzenia pojechałam na rowerze na zakupy, czyli doliczam do ćwiczeń pół godziny jazdy. Zjadłam śniadanie (ciemna bułka z 150 g serka wiejskiego ze szczypiorkiem), weszłam na komputer, przygotowałam obiad (gnocchi z brokułami i odrobiną sera żółtego a'la parmezan), zjadłam jego malutką miseczkę. Później wybrałam się do miasta z koleżanką, po poradzie fryzjerki zakupiłam farbę L'oreal o barwie blond miedziano-złocisty, bo podobno szamponetka na moich włosach nie wyjdzie. I jutro farbuję! Nie mogę się doczekać tej zmiany, jeżeli mi się spodoba to czuję, że będę miała ochotę na prezentowanie nowych rudych włosów całemu światu, a tym bardziej osobom, które pokochały mnie z wyglądu jako szatynkę. Oczywiście zdam relację co i jak. Wizyta w mieście = 1,5 godziny chodzenia. Także na dzisiaj 2,5 godziny aktywności fizycznej, nie narzekam. Co do diety (w moim przypadku to jedzenie instynktowne) - wszystko idzie znakomicie, zjadłam jedynie tyle ile wypisałam, o więcej moje ciało nie prosiło, więc nie dostało. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuję, że mam nad sobą kontrolę, że mogę osiągnąć sukces. Wyliczyłam sobie, żeby dojść do moich wymarzonych 50 kg do końca wakacji potrzebuję chudnąć 0,7 kg tygodniowo, bo 10 tygodni x 0,7 kg = 7 kg mniej = perfekcja. Jutro wybieram się na krakowskie Wianki, tylko ze względu na możliwość zobaczenia znajomego, za którego spojrzeniami w gimnazjum jednak będę tęsknić. Przyznaję się także, że chciałabym zobaczyć jego minę, gdy zobaczy mnie w innej fryzurze. Przy okazji kupię sobie jakiś wianek, ale nie wrzucę go do Wisły, bo szkoda ;>
http://formspring.me/chuda95 - odpowiem, pomogę, doradzę