in a very unusual way one time i needed you.
huśtawka życia nabiera pędu, nie zatrzymuje sie tylko gna, góra-dół, tik-tak, przód-tył, tik-tak, tik-tak.. jak wskazówki w tym cholernym zegarze, wiszącym nad łóżkiem i nie dającym zasnąć, którego nie potrafię zatrzymać, choć tak bardzo bym chciała, tak bardzo czasem tego potrzebuję, przedłużyć którąś z chwil, położyć na jednej z półeczek i grzać się w jej cieple w jesienne wieczory, kiedy za oknami gwiżdże wiatr.
mówić, mówić, mówić. tak wiele słów chciałoby się powiedzieć, a jednak po wypowiedzeniu tracą totalnie swój sens albo zakłócają słodką beztroskę chwili, jednej z z ostatnich ułożonych w galerii nieodpowiedzialności. słowa tak wiele znaczą, tak ogromną mają moc, teraz jednak są tak śmiesznie nieistotne; milczymy więc, trzymając się za ręce i naiwnie wierząc, że nic się nie zmieni.
dni zrobiły się zimne i jakoś tak wszędzie jest szaro, kawa parzy w palce, a ja wciąż muszę gdzieś biec. myśli tłoczą się w głowie w tak horrendalnych ilościach, że mogłabym nimi obdarować parę osób, prezent jednak byłby to wątpliwy.
coś jest w tym, co mówiła mama, że to właśnie na studiach zaczyna się życie, że to właśnie wtedy nawiązujesz relacje, które wpłyną na całe życie. nowy start, tabula rasa, nikt nie patrzy na Ciebie przez pryzmat opinii innych ani dokonań rodziców, tu po prostu jesteś Ty. i nie musisz zabiegać o atencję, nie musisz na siłę wszystkim imponować i udawać kogoś, kim nie jesteś, żeby robili z Tobą gofry w środku nocy i opowiadali historię o kluskach, kiedy masz zły humor.