w każdej minucie życia istniejemy jakby na trzech płaszczyznach: jesteśmy, wydaje nam się, że jesteśmy, chcemy uchodzić za kogoś. ignorujemy to, czym jesteśmy. wyobrażamy sobie to, czym chcielibyśmy być, mylimy się, że uchodzimy za kogoś.
zamykam uśmiech w niedopałku, z którego wspomnienia ulatują razem z dymem, gryząc w oczy. po natłoku uczuć i emocji pozostał tylko wiśniowy filtr, który niedbałym ruchem wyrzucasz w kałużę codzienności, znowu się gdzieś spiesząc.
na rzęsach wisi tęsknota; skrapla się czasem cichutko, kiedy nikt nie widzi, otwierając magazym wyobraźni. dotykam Cię, tak zupełnie nieistotnie i na krótką chwilę, by zaraz zamknąć z powrotem na długie, nieodpowiedzialne godziny wypełnione czymś, czego tak naprawdę nie ma. noc nie przynosi ukojenia, a tylko kolejne kilogramy myśli, dla których brakuje już półeczek. placzą się więc nieskładnie po głowie i sercu, wirują w okolicy ust, chcąc się pokazać, zmuszając do wykrzyczenia tego wszystkiego, co się dzieje w środku.
tyle mogłabym Ci powiedzieć, jeszcze mocniej Cię przytulić, tylko czy to ma w ogóle jakikolwiek sens ? prędzej czy później coś się spieprzy, pozostanie żal, tęsknota i to głupie uczucie, kiedy jedno o drugim wie za dużo. za dużo sobie wyobrażamy, w tym wyobrażeniu żyjąc, a przecież nie ma nic bardziej mylnego, niż ludzkie fantazje.
toruński weekend pomógł bardzo, teraz czas na tydzień pożegnań. będzie ciężko, ale się uda. musi.