Jedenastogodzinna rozmowa musi coś zmienić w życiu. Przynajmniej naświetlić problem. Coś uzmysłowić.
Zanurzyłam się, zajrzałam pod powierzchnię. To czemu musze stawić czoła póki co mnie przerasta.
Jestem nie będąc. Na skraju wyczerpania.
Gdzie podziała się ta Basia, prawdziwa, nieokiełznana, latająca z aparatem, zachwycająca się wszystkim?
W którym momencie się poddałam?
Wypracowałam w sobie całą masę systemów obronnych przed tą schizą, która mnie otacza.
Widzę siebie rozpędzoną w aucie, wjeżdżającą w wielki, ceglany mur.
Widzę siebie skaczącą z klifu.
Widzę siebie nażartą tabletkami, leżącą bezwładnie na środku wielkiej łąki.
Widzę siebie za grubymi prętami klatki.
Widzę siebie w szponach nienawiści i strachu, duszoną przez przeszłość.
Widzę siebie z nożem wbitym w plecy.
Apatia przechodzi ludzkie pojęcie, łzy same płyną, dusiołek ściska płuca.
Nienawidzę odbicia w lustrze. Jestem taka sama jak ona.
Tylko w oczach czasem widać jakiś przebłysk woli walki.
Nie wiem już o co.
Jestem wilkiem stepowym. Jestem chorobą i śmiercią. Jestem jadem i nienawiścią. Jestem rozgoryczeniem i bólem.
NIe podchodź do mnie.
Jestem samotnością.