photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 3 GRUDNIA 2015

Wołowiec.

Doprawdy, trzeba być fanatyczką, żeby po 12 godzinach spędzonych w pracy wybrać się jeszcze na godzinny trening cardio przeplatany ciężarami, mało tego, po wszystkim dać się jeszcze namówić na półgodzinne katowanie brzucha.
Zajawka.
Ubawiłam się, kumpel zobaczył moje zdjęcie ze sztangą. "No , pięknie Baśka, wszystko fajnie, ja sądzę, że przysiady z  50 kg to dla ciebie bułka z masłem, bo spokojnie mogłabyś wziąć 65, ale pytanie...Ty chcesz zostać koksem czy wysportowaną laską?"
Po przeanalizowaniu mojego jadłospisu dotarliśmy do meritum sprawy. Idealny na masę. Mogłabym prowadzić tutorial dla ludzi pokroju Arnolda. Parę zmian i za parę tygodni powinnam osiągnąć to, co bym bardzo chciała.
Brawo ja.

Wciąż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na każdym kroku towarzyszy mi Anioł Stróż. Taki potęęęęężny, z wielkimi skrzydłami. Czasem pozwala mi doświadczać gorzkiego smaku tego świata, ale jakoś tak na tyle, żebym sobie poradziła, wyciągnęła wnioski i stała się silniejsza.


Krztyna filozofii na dziś. (Poproś Angola, żeby wypowiedział "krztyna"! Misja.)
Łażenie po górach to taka trochę miniaturka życia. Tak mi się zdaje. Pamiętam pierwsze większe podejście, na Wołowiec właśnie.  Łzy płynęły mi po policzkach, nogi paliły i nie mogłam złapać tchu. Wydawało mi się, że to najwyższa góra na świecie i jak już wejdę na szczyt, to będę megadumna i będzie tylko łatwiej. W połowie miałam ochotę zjeść wszystko co miałam pochowane w plecaku i zawrócić.
Coś mi jednak nie dawało spokoju...żeby tak dać za wygraną? Nie ma mowy.
Schodek po schodku, noga za nogą wdrapałam się na górę. Oczywiście byłam dumna, widoki były niesamowite.
Okazało się jednak, że to tylko początek na dany dzień i czekają mnie jeszcze trzy takie i wyższe pagórki.
Z 20 kg plecakiem na plecach.
Z każdym następnym podejściem wcale nie jest łatwiej. Jednak idziesz, bo wiesz, że czeka na ciebie coś lepszego, coś na daną chwilę abstrakcyjnego, jak stanie 2499m.n.p.m. Znasz już ból, znasz wysiłek, stopy i tak bolą, wszystko boli, ale co z tego.
Krok po kroku, byle do przodu.

Porównywalnie wygląda moja droga w życiu i w sporcie. Jak dziś pamiętam swój pierwszy trening....Teraz zjadam coś takiego na rozgrzewkę. Wtedy ledwie udało mi się dosapać do końca, a na drugi dzień miałam zakwasy porównywalne do przypalania żywym ogniem. Teraz, sama nie wiem kiedy to się stało, jestem silna i cisnę siebie do granic wytrzymałości.
Ciągle chodzi mi po głowie wejście na Rysy po raz trzeci.


Dzisiaj dotarło do mnie jak cenny jest czas ludzi, którzy ciężko pracują, a jeszcze prócz tego znajdują momenty na realizację swoich pasji. Wzruszyłam sie na myśl, że to własnie czas jest najcenniejszą rzeczą, jaki taki ktoś może ofiarować.
Za wszystkie chwile po prostu dziękuję teddingtońskim niebiosom.

 


Uuuuu, bejbe i looow jor łeeeej, ewrydeeeeeej!- Big Małtyn

<dziki napad śmiechu>