(nie miałam co wrzucić)
Śmieszy mnie to. Tak, ogłaszam wszem i wobec, iż śmieszy mnie to niezmiernie. Szczerze.
Siedzę i się śmieję. Może to już śmiech szaleńca.
Otóż - kolejna cecha wspólna - brak alkoholu. Jaka ta klątwa sprytna! Wiadomo, że mnie od procentów nic nie odciągnie, nawet brak przyzwoitych imprez. Więc skoro nie tak, to inaczej - mianowicie pić nie mogę, bo się boję i serce mi chodzi źle, mniejsza o to czemu, ale tak, na EKG wyszło, źle chodzi.
Więc do końca tego roku pozostanę względnie abstynentką.
Na KomarKonie, albo KomarConie, albo whatever, wypiłam jakieś 2 piwa, 1 drinka i trochę taniego wina + odrobinę szampana. Czyli wszyscy chlali ile wlezie a ja siedziałam jak debil trzeźwa.
Ogólnie było spoko, żyliśmy jak ludzie pierwotni, bez prysznica (miast niego mieliśmy rzekę) i bez kibla (ten był zastępowany przez uroczo pachnący wychodek). Do sklepu trzeba było przejść przez sięgającą miejscami do pasa wodę, bo inaczej się nie dało. Ale była jeszcze biedronka, jakieś 20 minut piechotką od... emmm... konplejsu.(?) ^^'
No i morze. Kocham zatokę, kocham. Inspirująca jak nic. Znaczy nie zmieniła się od jakichś 10 lat pod tym względem.
A co do Ciebie... No, tak myślałam. Nigdy, nigdy, nigdy. Wszechświat nie jest dla nas łaskawy, prawda?