Znowu to samo.
Kurwa mam już dość tego wszystkiego.
Mam dość siebie i innych, którzy mnie otaczają.
A z drugiej strony, potrzebuję kogoś kto ze mną posiedzi, kogoś kto wysłucha wszystkiego co mnie gryzie.
Kogoś kto zawsze będzie obok.
Nie chcę więcej płakać za czymś co było, co było takie pękne.
Czułam się jak w niebie. Teraz.. Czuję się nikim.
Coraz częściej mam ochotę zniknąć.
Nie wychodzę z domu i się duszę w własnym pokoju.
Moje spojrzenie zawsze jest przepełnione smutkiem, samotnością lecz nikt tego nie spostrzega.
Nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś z moich bliskich spytał się mnie jak się czuję. Nikt.
Czuję się obco wokół ludzi, nawet jeśli są to ludzie których dobrze znam, czuję się sama.
Ciągły brak apetytu, osłabienie, zawroty głowy, nerwica jak daleko to jeszcze zajdzie? Jak?
Jak długo bedę musiałą się z tym męczyć? Czy nie mogę tak po prostu w ciszy odejść?
Usnęłabym jak zawsze w pokoju, w łózku, z telefonem przy uchu.
Nawet Ona by się nie zorientowała, że przestałam istnieć, że mnie już nie ma.
Przyszła by do pokoju matka, budziła mnie.
Nic by to nie dało, trzęsła by mną i po chwili doszłoby do Niej, że nie żyję.
Na moim pogrzebie byliby wszyscy, zapewne choć i w to wątpię.
Zapewne moi rodzice obwinialiby się o moją śmierć, zapewne że Ona by sobie z tym nie poradziła.
Ale ja.. po prostu nie wiedziałabym o tym, nie czuła nic, nie słyszała.
Nie byłoby mnie..