Na pierwszym Karo po jeździe, potem Calineczka no i widok jaki mnie zastał wychodząc z ich boksu.
Wyczyściłam Karo i postanowiłam wsiąść i coś z nim popracować, bo gleba była już w miarę ok. Poszliśmy na łąkę (taką względnie równą) i się tak pokręciliśmy. Mycha miał tyle energii że próbował mnie wywieźć gdzie mu się podoba, więc będę miała zakwasy. Ciągnął do Rudej i na drogę wychodzącą w teren w pola. Pomimo wszystko jak poluźniłam mu wodze na chwile i leciał galopem to zrobiło mi się tak przyjemnie, że chyba zapomniałam co to znaczy. Kuuuurcze to siodło takie duże, że latam w nim jak worek kartofli, w dodatku nie ma nigdzie na tyle fajnego miejsca do jazdy, żebym się nie bała, że się z nim wywróce, bo on w jedną a ja w drugą chcę jechać... pod góre i z górki gdzieniegdzie dziury, nic tylko jeździć w tereny na okrągło. A tereny mamy ładne... :) Rudą wyczyściłam, wymiziałam i znów wzięłam się za te nogi. Troooszkę lepiej, ale nieznacznie.