siema, jestem Monika, jestem bezdomna i probuje wydostac sie ze stacji benzynowej gdzies przed Paryżem.
absolutnie bez wiekszego powodu, mam dosyc wszystkiego, bez wyjatku. tak ot. rzucic wszystko w cholere.
studia zdecydowanie nie działaja na mnie zbyt dobrze, moj brak systematycznosci im nie sluzy (serdecznie pozdrawiam wykladowce od materialoznawsta, ktorego nazwiska nie znam, bo nigdy tam nie bylam, oraz jego egzamin w piatek, oraz miliard zalegrlych laborkow z fizyki <3).
jest mi niewyobrazalnie zle, smutno, ponuro. wiem, ze musze wziac sie w garsc i zaczac to wszystko ogarniac, ale ani troche mi sie nie chce i nie mam sily. jak bardzo chcialabym miec 7 lat.
faza na hey trwa.