Dzień całkiem spokojny. Wyjazd z rodzicami do cioci, trudna droga powrotna - w tej mgle nic nie widać!
Zjadłam dziś dwa kawałki ciasta. Może i nie powinnam, ale zrobiłam dziś drugi dzień squat challenge i ledwo chodzę. Jutro będzie masakra, o boziu.
Mam mega motywację, by ćwiczyć. Nawet jak żalę się P., że jeszcze tyle przysiadów do zrobienia, a on mówi, że mi to nie potrzebne, że jest idealnie. Kochany jest. :*
Nie chce mi się nic do szkoły ogarnąć. Mam 3 tygodnie, by oddać plan prezentacji maturalnej, a przeczytałam do tej pory tylko jedną książkę. I to tę najlżejszą.
Tańczę polonezy, nareszcie wychodzą. Moja klasa ma mega trudny, chyba najtrudniejszy z mojej szkoły. Ale cóż, to moja klasa, my się nie uczymy, a ambitni jesteśmy, dlatego zatrudniamy choreografkę. Mówiono, że jesteśmy najbardziej religijną klasą w szkole, bo próby odwołujemy i chyba modlimy się o cud, żeby ten polonez na studniówce wyszedł.
Pogadam trochę na skype z P. i z kumplem jeszcze, zaraz do łóżka idę, bo ledwo chodzę. Dobrze, że jutro jeszcze wolne. Ale już trochę za dużo tego wolnego - miesiąc prawie w łóżku spędziłam, bo dokładnie miesiąc temu kostkę skręciłam, to dwa tygodnie wcześniej zrobiłam sobie przerwę świąteczną. A już biegam na obcasach i to dość wysokich, ćwiczę, skaczę, kostka jedynie czasem pobolewa. Jest siła.
A Wam chudego Kruszynki! :*