No, to od dziś wystawiam się na próbę. Dziś ma być 1 dzień bez kompulsów. O, człowieku, daj mi siłę, abym przeszła ten dzień spokojnie.
Dziś piszę rozprawkę. Boję się jej, tak bardzo się boję. Zostałam chwalona na rozprawce pisanej w domu, a teraz praca klasowa, waga 10... a ja mogę to spieprzyć. Boję się. Będę miała 4 tematy do wyboru. Marzy mi się, żeby był temat "książka jest lepsza od filmu". xD Takie tam.. głupie nadzieje.
+ dziś angielski, lekcja halloween'owa, pani będzie rozdawać babeczki. Wezmę. A chuj. I tak bardziej diety nie da się zawalić, niż ja to robię codziennie.
To jest jak sen. Kiedy mama wychodzi z domu ściągam z siebie wszystkie ciuchy i staję na wagę. Ta codziennie się powiększa sprawiając mi tym przykrość, ale i tak jest moim przyjacielem. To koszmar.
Dobra. Wiem, że to beznadziejne, ale jutro dzień bez kompulsów. Bo nie wiem, czy mogę zaliczyć taki dzień, kiedy nie trzymam się diety, mimo, że napadów nie mam.
Nasłuchałam się dzisiaj na biologii o anoreksjii i bulimii. Świetnie. Byłam wkurwiona, że "bez kija nie podchodź". Niby wiem, że robię źle, ale nie chcę rezygnować z diety. Szczególnie teraz, bo codziennie waga podnosi się o 0.1kg, jak na jakiejś loterii.
A teraz idę robić siostrze ciasto na urodziny.
Pytanie do Was:
ZALICZYĆ TEN PIEPRZONY DZIEŃ, JAKO DZIEŃ BEZ KOMPULSÓW?
Żegnam się z Wami. Tak o, po prostu. Można powiedzieć, że podobam się sobie. Wystarczy trochę poćwiczyć. Nie chcę popadać w paranoje liczenia kalorii. Dziękuję Wam. Za wszystko.
BILANSU NIE MA. BO BABECZKA. BO DWA CIASTKA. BO ŻELKI.