Wioletka Baudelaire.
A dzisiaj trochę o mnie, mniej fioletowej.
Dziś, z założenia, miałam mieć dzień od siebie dla siebie. Dzień w którym nad sobą pomyślę. Ale uciekło mi to.
Chciałabym mieć do siebie więcej szacunku. Przede wszystkim - więcej szacunku do tego, jak traktuję moje ciało. Po co piję, skoro z moją wątrobą jest nienajlepiej i biorę leki modyfikujące nastrój? Dlaczego mam ochotę się napić nawet teraz? Znaczy wiem dlaczego- Bo jest mi smutnawo, nijako. I chcę od tego uciec, a najlepiej w ogóle nie brać za to odpowiedzialności. Moja największa borderowość - znieczulanie się. Znieczulam się używkami. Ludźmi. Cierpieniem; izycznym, psychicznym. Nie do końca kontroluję to, jak zachowuję się, kiedy jestem pijana i potem robię rzeczy za które muszę przepraszać. Trzeźwa nie reaguję aż tak impulsywnie, no i jednak bardziej zwracam uwagę na podejmowanie takich decyzji, z których będę zadowolona później. Jasne, świetne jest to pijackie szaleństwo, czasem, w odpowiednich okolicznościach. Ale w stresowych - gubi mi się też osobowość. Inaczej, nader wrażliwie, odbieram to, co się dookoła mnie dzieje. I odpowiadam tym swoim aktorzeniem, manierą nieznośną, próbą przystosowania się, radzenia sobie z czymś, czego nie rozumiem... Picie na lekach nie jest takim zwykłym piciem. Chyba nie. Robi się o wiele bardziej schizofreniczne. Z tym piciem to cieleśnie najgorszy problem. Inna sprawa: trochę wymiotuję. Ale to dlatego, że dziwnie jem. I się stresuję. To... do opanowania.
Najbardziej, nade wszystko, cel mój na teraz - chcę mieć chyba kontrolę nad tym, co myślę i jak czuję. I w konsekwencji nad tym - co robię. Nie może być tak, że sama boję się, że umrę z własnej ręki. To nie jest tak zupełnie poza mną, to wszystko. Opanowanie. O to się staram, wewnętrznie. Co powoduje moje nieopanowanie? Temperament, osobowość. Jasne. Często alkohol. O tak. Sytuacje i zachowana innych na które nie mam bezpośredniego wpływu, tzn - nie mogę ich zmienić. I z tym ciężko mi się pogodzić. Czasem nie można zrobić nic. I nawet moja śmierć nic nie zmieni. Zmiany do których muszę się dostosować. Niezogranizowanie. Niepewność. Dlaczego się wtedy denerwuję? Bo nie dostaję tego, czego chcę. Bo myślę, że komuś na mnie nie zależy. Bo jestem zagubiona i nie wiem co robić. Bo myślę - mogłabym ten czas wykorzystać inaczej. Czyli zależy mi na moim czasie. Czyli zależy mi niejako na pewnych partiach mojego życia. Zależy mi na życiu.
Chciałabym, żeby inni się zmienili. I na tym tyle. Bo mogę sobie chcieć. Pamiętam, jak rozmawialiśmy z P. o tym, że świat byłby prostszy i nikt by się z nikim nie kłócił, gdyby wszyscy robili to, co my chcemy, żebyśmy robili. I tak sobie rozmawialiśmy, zupełnie na poważnie. I potem już nie mogliśmy ze śmiechu. Bo byłoby fajnie, ale to abstrakcja. Nie można nic nikomu narzucić. I nie chcę przecież też, żeby ktokolwiek narzucał coś mi. Jeśli szanujemy drugą osobę - zezwalamy jej na własne wybory. Jeśli te wybory nas ranią - możemy o tym powiedzieć. Jeśli nic się nie zmienia, a ból jest dotkliwy i z pewnością powodowany czyimś zachowaniem - zdecydować się na to, by takich osób się ze swojego życia pozbyć. I tu mam problem. Bo cięzko mi się na to zdecydować. I jednocześnie nie chciałabym, żeby ktoś z powodu kilku moich błędów był w stanie zrezygnować ze mnie. Wiem, jakie czasem są przypadkowe, niezamierzone. Ale mogę pracować tylko nad sobą. To w ogóle pierwsza zasada, Laura. Zmieniasz tylko siebie. Aż. Bo w Tobie jest dużo do pracy. Ale możesz dojść to stabilizacji w sobie samej. Z dnia na dzień. Tylko słuchaj się w końcu. Poświęcaj czas sobie. Swojej głowie. Znajdź czas dla ciała, dla ruchu, dla rzeczy, które lubisz.
Podejmuj rózne aktywności sama. Nie bój się tego. Wyłączaj telefon. Bądź naprawdę sama. Wsłuchaj się w siebie. Przecież ze sobą też jest fajnie. Większość negatywnych bodźców pochodzi z zewnątrz. Te wewnątrz są odpowiedzią. Ale to Ty decydujesz na co odpowiadają.
photoblog
12 MAJA 2016