Zatracona w miłosnym gaju,
Stojąc przy fontannie życia;
Wyczekiwała swego wybranka.
Zniecierpliwiona zerkała na niebo,
By ujrzeć ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Nieznalazłszy promieni, nieznalazłszy kochanka;
Spuściła głowę, twarz skryła w dłoniach,
A łzy spłynęły po jej bladych policzkach.
Tysiące myśli, tysiące pytań ,
Które pojawiały się w jej umyśle,
Nie dawały otuchy, lecz wątpliwości.
Roztargnienie nie było jej obce,
Nie pierwszy raz pozostawiono ją samą - sobie.
Mimo wszystko była pełna nadziei,
Której ubywało z każdą chwilą samotności.
To lęk przed samotnością doprowadzał ją do obłędu.
Tak. Bała się, że traci to, co najcenniejsze.
Ocierając ostatnie łzy, podniosła głowę.
Tym razem ujrzała gwieździste niebo
Oświetlające drogę wiodącą przez gaj.
Kochanka ni śladu...
Przychodziła tak sama za dnia
I samotnie wracała co noc.
Gdy już zaczynała tracić wszelką nadzieję
On zjawił się...
Piękny, pewny siebie;
Z uśmiechem podszedł do niej
Przytulił, mówiąc :
Jestem, obiecałem, że będę.
.
Słońce wyłaniające się zaa lini horyzontu,
Świerszcze grające wciąż tę samą melodię,
Wiatr szalejący wśród wysokich traw;
Nie potrafiły oddać tego, co czuła w tamtej chwili..
Lecz chłonęła to wszystko jak gąbka, całą sobą.
Była jakaś rozkojarzona, inna, jak nie ona...
Wtulona w jego ramiona;
Ciągle obserwowała nagi tors kochanka,
Unosił sie i znów opadał.
Spał tak spokojnie , jakby nie obawiał się jutra,
Jakby niczego mu nie brakowało.
....wiedziała, że do pełni szczęścia niczego więcej nie potrzeba...
Lecz z świtem nastała ponowna rozłąka.
Owe szczęście znów prysło, tak szybko, jak przyszło.
Pozostały tylko ona i łąka...
Leżała wśród kwiatów i traw,
Wpatrując się w coraz mniej widoczną postać.