Zawsze mówiłem, ze jestem osobą, której nie da się zdenerwować, jednak jest pewna ktosia, która dość często udowadnia mi, ze jest inaczej. Długo zastanawiałem się, dlaczego tak jest i doszedłem do wniosku, że chodzi tu o uczucia i przywiązanie. Wszystkie osoby, które do tej pory znałem znaczyły cos dla mnie, w większości prawie nic, ale były i odosobnione przypadki, na których mi zależało. Przypadki te jednak zwykle miały takie podejście do sprawy, ze nie miałem się o co denerwować. Reszta?... resztę miałem głęboko w dupie i z tego powodu w dupie tez miałem co robią, a co za tym idzie nie mogło mnie to zdenerwować.
Konkretna ktosia, o której mówię, należy do jeszcze innej grupy. Darzę ja szczególnym uczuciem, bardzo mi na niej zależy i przez to przejmuje się wszystkim co robi o wiele bardziej niż tym, co robią inni. Skutkuje to podatnością na wkurwy i inne tego typu reakcje.
Ktosia powinna wiedzieć, że są 2 rodzaje zdenerwowania, które wyróżniam (tak samo z resztą, jak Ona):
-Wkurzanie - lekkie zdenerwowanie, w większości sytuacji przyjemne, przy którym tylko lepiej poznaję uczucia, które mną targają gdy ja spotykam, gdy rozmawiamy i kiedy nie rozmawiamy, kiedy śpię, kiedy się myję, czy kiedy po prostu siedzę na dupie 'słowem' przez cały czas. Jest to całkiem przyjemna alternatywa bycia cały czas spokojnym i potrafi mnie nieźle rozbawić& tak samo z reszta jak osobę, która mnie wkurza.
-Wkurwianie - co tu wiele tłumaczyć. Są rzeczy, które mnie wkurwiaja, to znaczy denerwują w sposób nieprzyjemny, wywołujący wzburzenie i absolutnie niełączący się z żadnym pozytywnym doznaniem emocjonalnym (no, chyba, ze akurat wkurwiałbym największego wroga [jakbym go miał]).
Konkretna ktosia musi tez zrozumieć, ze nawet ja mam pewne granice, które mogą zostać przekroczone, a wtedy wybucham. Jeśli dzień przed całym zajściem stosowała pewien temat specjalnie, wiedząc, ze mnie wkurwi i zadziałał, jak trzeba, a następnego dnia stosuje go do wkurzania.. to cos jest nie tak. Tym bardziej, ze wyraźnie dałem do zrozumienia, ze chce, żeby przestała, bo mnie to denerwuje (nie raz, a 2 razy), a następnie poprosiłem, żeby przestała. Nie zadziałało i w końcu miałem już dość i wybuchłem. (Ktosia powinna tez wiedzieć, że moje nerwy były już i tak nadszarpnięte tym, ze wywołałem płacz matki [tak, bo nie ważne jak jej nie lubię, wywołanie płaczu własnej matki, jeszcze czymś, czego się nie podejrzewało o taki efekt i do tej pory nie wie się dlaczego tak zadziałało, przyjemnym uczuciem nie jest]).
Najgorsze z tego jest to, ze teraz to ja się czuje winny tego, co zrobiłem, mimo, ze w sumie nie mam o co winnym się czuć& no, ale taki już jestem.
Taaa... a miałem napisać notkę o pani fotograf i nagiej sesji zdjęciowej, ćpunie i innych pierdołach... ^^