...said: don't look back, you can never look back.
Dzień, czy tam tydzień wypłosza, prawdę mówiąc nie jest moim określeniem. Zapożyczyłam je sobie, bez specjalnej troski o prawa autorskie, od jednego z Koegzystentów uczelnianych. Ale no... zawszeć to lepsze określenie na dni, kiedy wstaje się z łóżka lewą nogą, kot patrzy się spod miski, włosy się nie układają, a w głowie ma się burdel jak w przysłowiowej damskiej torebce, i w rezultacie tego czasem się na kogoś krzyknie bez powodu, a czasem odwróci głowę, żeby zamaskować płynącą po policzku nie wiadomo dlaczego, łzę.
I choć wprawdzie ostatnio udało mi się odkryć pozytywną stronę takiego stanu - pląsająca niechęć do spotykania się (ba, nawet rozmowy!) z kimkolwiek jest bowiem dobrym przetekstem do przełożenia na bliżej nieokreślone 'kiedyś' spotkania, którego raczej wolałoby się uniknąć* - mimo wszystko dobrze, że mój wewnętrzny wypłosz przestał chwilowo (odpukać!) wykazywać się nadaktywnością. Nie ma nic bardziej irytującego, niż skrzydła w momencie zwijające się w trąbkę, z przyczyn tak błahych, że aż śmiesznych, ale tkwiących niestety głęboko w głowie. Zbyt głęboko. Więc teraz generalnie bardziej niż na skrzydłach, idę do przodu siłą rozpędu, zgodnie z tym, że 'lepiej bez celu iść do przodu, niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać'. Byle do przodu, a jakiś cel się znajdzie. No i zgodnie z kolejną zasadą, praktykowaną już od lat - żeby przestać zwracać uwagę na to, co jest nie tak, należy się czymś zająć.
Chociaż z tym ostatnim bywa różnie. W sensie - nie brakuje mi zajęć, w tym segmencie żywota uczelnia zapewnia mi swoistą klęskę urodzaju. I wiem, że sama chciałam, ba! nawet się tego nie wypieram, ale no... na ogrom roboty narzekam już chyba hobbystycznie. ;) Co martwi mnie dużo bardziej, to fakt zdecydowanego spadku formy, objawiającego się tym, że mogłabym spać po 14 godzin na dobę, a i tak jestem wiecznie zmęczona i bez sił. Dopiero skończył się październik, nie za wcześnie na takie samopoczucie...? O.o
[Zdjęcie z Hubertusa w Szałszy.Mam kilka lepszych, ale końskiego zadu raczej nie obejmuje prawo naruszenia wizerunku, a gdyby nawet, podejrzewam, że ów zad się o to nie upomni. Tak, krzywią mnie te studia. xD]
*Tak jest, to są momenty, w których żałuję swojego absolutnego braku asertywności, tudzież zbyt słabo rozwiniętego wewnętrznego chamstwa, które pozwoliłoby mi poprosić pewnego osobnika o gwałtowne oddalenie się w bliżej nieokreśloną czasoprzestrzeń, byle dalej ode mnie, bez gryzących mnie wytrwale wyrzutów sumienia. Mimo tego, że już w tym momencie widzę, że dalsze zacieśnianie znajomości najpewniej skończy się nienajlepiej.
A, i PS. Rany boskie, jak ja bardzo lubię niektórych ludzi, tak bardzo wkurza mnie ich stopień zdezorganizowania i - co działa mi na nerwy może nawet bardziej - brak zrozumienia dla faktu, że można mieć plany na dany termin (zrobione już jakiś czas temu), które niekoniecznie dadzą się przełożyć - i to nie z racji tego, że patologicznie nie cierpię, jak ktoś mi robi burdel w kalendarzu... *-*
/ponarzekała i poszła spać. ;)