Kilka dni temu się obroniłam, kończąc tym samym (przynajmniej na jakiś czas) okupioną chwilami krwią, potem i łzami przygodę z politologią. Wprawdzie czasu na świętowanie nie ma za wiele, bo już za chwileczkę, już za momencik zaczyna się nowy rok akademicki. Ale& jakoś zawsze bardziej czekałam na początek szkoły/uczelni, niż na początek wakacji. Wolne zaczynało mi obmierzać, ledwie tylko odespałam zaległości. A nowy rok to zawsze ludzie - czasem nowi, czasem ci sami - i nowe wyzwania. A co by nie powiedzieć, wyzwania zawsze mnie w jakiś tam sposób mobilizowały i nakręcały, czy w ostateczności zmuszały do zrobienia czegoś ze sobą, kiedy miałam ochotę tylko siąść i płakać.
Dodatkowo teraz czuję coś, czego nie doświadczyłam od& trudno powiedzieć od kiedy, ale zdecydowanie od zbyt dawna. Od roku? Półtora? Chyba coś koło tego, bo niesamowite zmęczenie materiału pojawiło się gdzieś tak po sesji zimowej na drugim roku. Od tamtej pory w najlepszym wypadku poruszałam się na tzw. prądzie zmiennym wku*w/zmęczenie (frustracja/masa innych uczuć negatywnych), a im dalej, tym więcej na moim podwórku zaczynało się albo zupełnie walić, albo całkiem porządnie psuć i nawet momenty, które normalnie wyniosłyby mnie na szczyty euforii, w ogólnym zarysie życiowej sinusoidy wynosiły mnie ledwo ponad zero. Definitywnie skrzydła me porozrywał wiatr, a i był moment, gdy moje serce pękło na pół.
I co? I zdaje się, że skrzydła posklejane, serce chyba też się (odpukać!) jakoś zrosło - w każdym razie, teraz po raz pierwszy od dawna czuję ten wiatr w skrzydłach, mam poczucie, że the sky is the limit i kto ma dać radę, jak nie ja. Brakowało mi tego niesamowicie. :) Równocześnie zdaję sobie sprawę, że nie do końca to metaforyczne niebo jest granicą, i że to, co mnie może najskuteczniej przybić do ziemi i podciąć skrzydła to& ja sama, to, co dzieje się w mojej głowie. Te stojące na sztorc fragmenty dawnych układanek, skłonności do rozpamiętywania i analizowania tego, co było, czy poświęcania za dużej uwagi tym, którzy, mówiąc oględnie, rzadko kiedy odpłacają się tym samym i zdają się przypominać sobie o mnie głównie w momentach, kiedy mogę być do czegoś potrzebna. Naiwną wiarą w to, że kiedyś się to zmieni i relacje z takimi osobami będą, nazwijmy to, nieco bardziej dwustronne, chyba sama po części podkopywałam swój& hm, nie tylko swój nastrój, ale śmiem twierdzić, że i samoocenę. Niepotrzebnie. Powinnam się chyba przestać przejmować tymi, którzy sprawiają, że czuję się tak a nie inaczej, a więcej czasu i uwagi poświęcać tym, którzy nie dają mi podstaw do myślenia, że trzymają ze mną ze względu na jakiś mój przymiot, który może im się przydać. Wiem, że może wychodzi tu na jaw moje przewrażliwienie i najsilniejszy kompleks, jaki kiedykolwiek miałam, ale wszelkie choćby ślady takiego zachowania widzę tym jaskrawiej i tym bardziej mnie one denerwują, im częściej zauważam, że da się inaczej. Z sympatii, nie podszytej niczym, co łagodnie można by określić jako jakiś rodzaj wyrachowania.
Więc kolejne zadanie na ten rok - trochę zdrowego egoizmu. I nie dać sobie rozerwać skrzydeł, przede wszystkim. :)