Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne.
Chyba każdy ma jakieś swoje marzenia, zapatrywania na życie; jakąś wizję, wedle której chciałby to życie przeżyć. W marzeniach wszystko ma swoje idealne miejsce i tworzy obrazek, tak jak klocki w starej, dziecięcej układance. Dwanaście sześcianów, sześć różnych obrazków do ułożenia. Tylko ten obrazek ma trochę więcej, niż dwanaście elementów, klocki chyba mają nieco inny kształt, niż sześciany, a i wersji układanki jest więcej niż sześć. Ale zasada ta sama. Tyle, że trudniej jest, kiedy te klocki wysypią się z pudełka. Tamto można było bez najmniejszego problemu ulożyć ponownie w kilka chwil, jeżeli nie w ten co poprzednio, to w inny sposób. Tu - owszem, też da się wszystko poukładać na nowo, ale wymaga to sporo wysiłku - i przede wszystkim czasu.
Nie pamiętam, kto i kiedy po raz pierwszy powiedział mi, że trzeba 'dać czas czasowi'. Możliwe, że słyszałam to kilkakrotnie przy różnych okazjach; możliwe, że od kilku różnych osób - i pewnie zawsze stwierdzałam, że to wyjście w zasadzie jest dobre, tylko tak jakby... no, ciężkie do realizacji, bo zanim czas zacznie chociaż w najmniejszym stopniu działać, ja zdążę oszaleć. Ale o dziwo, nie oszalałam - ani trzy lata temu, kiedy te nieszczęsne klocki wysypały mi się z pudełka po raz pierwszy, ani teraz, znaczy się, te plus-minus pół roku wstecz. Fakt, pisząc poprzednią notkę rzeczywiście czekałam na jakiś cud czy tam zmiłowanie boskie, które sprawi, że porozrzucane klocki ułożą się na nowo, a ja wreszcie przestanę nadrabiać miną. Teraz mogę stwierdzić, że chyba spoglądam już na nowy obrazek. Owszem, skłamałabym, mówiąc, że nie chciałabym umieścić na nim kilku elementów z tego poprzedniego. Wiem, że to niemożliwe - i dlatego pewnie jeszcze nie raz zacisnę wargi, odwrócę głowę, przyspieszę kroku, a kiedy nikt nie będzie widział, zwinę ręce w pięści, bo gdzieś na tyloglowiu dalej jeszcze tkwią elementy tej poprzedniej układanki i chwilami przypominają o sobie, stając na sztorc. Coraz rzadziej, coraz mniej boleśnie - ale jednak. Jak napisała Ara - 'trudno jest zmienić podejście do pewnych osób, zdarzeń oraz wspomnień'...
Coś straciłam, to pewne. Obojętnie, czy złudzenie, czy coś bardziej realnego - strata zostawia podobny ślad. Ale z drugiej strony, kiedy przebiegam myślami kilka ostatnich miesięcy, mam wrażenie, że sporo też zyskałam - i to w sumie w momencie, w którym najmniej bym się tego spodziewała. Więc w sumie... może nie powinno się tego rozpatrywać w takich kategoriach, ale na swój sposób 'wyszłam na zero'. Nie będę rozpatrywać, czy tak jest lepiej, czy gorzej - jest po prostu inaczej. Choć jedno jest niezmienne - wciąż jest paru ludzi (mogę nawet powiedzieć, że to 'parę' nieco się zwiększyło od ostatniego razu :)) i parę dobrych chwil - tych dawniejszych, które z czasem odzyskały nieco blask, jak i nieco świeższych. :)
Jedynie ze złudzeniami powinnam chyba trochę bardziej uważać...