Znowu
tępym wzrokiem gapię się w sufit i tracę nadzieje na to, że jeszcze dzisiaj zbiorę się do kupy i zrobię coś pożytecznego.
Chyba znowu coś we mnie się psuje, coś szwankuje.
I nawet natchnienie opadlo gdzieś na samo dno mojej głowy, skąd - choć usilnie się staram - nie jestem w stanie go wydobyć.
I znowu łapię te dziwne, bezpodstawne doły,
wracają moje kompleksy (może wracają razem z kilogramami),
wraca ta obca twarz w lustrze, której nie uznaję za swoją.
I znowu rzygam, jakby to miało cokolwiek rozwiązać.
I tęsknię za zimnym dotykiem żyletki na skórze, chcoiaż to wszystko jest
takie trywialne.
A ty po prostu cierpliwie czekasz aż z tego wyrosnę, aż mi się to znudzi
a może
może to ja czekam
aż Ty znudzisz się mną?