Dziewięć minut
Dzień dobry, Tato, znowu cię odwiedzam,
O swej wizycie nawet nie uprzedzam;
Nie mogę jednak w spokoju usiedzieć,
Chciałbym ci chyba o czymś powiedzieć.
Pamiętasz, Tato, jak się urodziłem?
Tak strasznie wtedy przestraszony byłem;
Siedziałeś w holu i się uśmiechałeś,
Gdy mnie na rękach zmęczonych trzymałeś.
Szlochającego raz cię widziałem,
Jak pierwsze słowo na głos powiedziałem,
To było tata, a łzy w twoich oczach,
Śnią mi się ciągle, Tato, po nocach.
Gdy byłem starszy, graliśmy w nogę,
Nigdy nie padły słowa: nie mogę
I nie zapomnę, jak szczęśliwy byłeś,
Kiedy specjalnie gola przepuściłeś.
A potem w końcu poszedłem do szkoły,
I z kolegami chodziłem za tory;
Ale to z Tobą nocami gadałem,
Bo nigdy ci ufać nie przestawałem.
Ty byłeś ze mną, gdy się zakochałem,
I śmiałeś się ze mnie, gdy kosza dostałem,
Ty mnie po głowie głaskałeś czule,
Choć matmy nie pojmowałem w ogóle.
Świadomy ciągle, że mogę Cię zranić,
Dziś już nie umiem tego naprawić;
W dorosłość wszedłem, Tą Jedną poznałem,
A wtedy o Tobie, Tato, zapomniałem.
Stoję skruszony u stóp twej mogiły,
Jakby te metry nas nie dzieliły;
Trzymam za rękę syna swojego
Z piłką pod pachą - wnuka Twojego.
Widzę przez łzy, że po drugiej stronie
Stoisz szczęśliwy ze swoim aniołem
I choć żadnego cudu nie zrobiłeś,
To dla mnie zawsze - Tato - święty byłeś.
siedząc na ławce w parku na Żoliborzu