photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 25 LISTOPADA 2013

better time

Ostatnia notka była... pisana po pijaku i po rzyganiu, więc się nie przejmujcie. Zniknęłam na parę dni bo musiałam poukładać pewne bardzo ważne sprawy. 22 listopada miałam 20 urodziny. Dzień w sam w sobie był dość głupi. Przyniosłam do pracy cincina i tort kawowy i zjadłam dwa małe kawałki. I nawet byłoby ok, gdyby potem nie odwiedził mnie "kolega" z wódką. 

Dałam się wyciągnąć na spotkanie, gdzie w ramach otwarcia restauracji rozdawali darmowe żarcie indyjskie. Źle się to dla mnie skończyło. Z tym kolegą to wogóle dłuższa sprawa, nie będę przesadzać z opisem. W każdym razie znam go bardzo, bardzo długo i od jakiegoś czasu lubiłam go bardziej. A on miał dziewczynę (studiującą razem z nami na jednym roku). Sypało im się od paru miesięcy i jakoś tak jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie. 

Na tej imprezie ona też była, to ja oczywiście zaczęłam dużo pić, a potem dużo jeść. I jeszcze w drodze powrotnej zapłakana wpieprzyłam całą czekoladę, którą dostałam. 

Wróciłam, wyrzygałam, i napisałam notkę. 

Następnego dnia, czyli w sobotę, robiłam z nią WSPÓLNE urodziny. Tak, właśnie z dziewczyną mojego kumpla. Ale zabawa  była już znacznie lepsza. Byliśmy w barze karaoke, śpiewaliśmy, tańczyliśmy. I bawiłam się naprawdę super. 

Do czasu, kiedy nie pojechaliśmy już mniejszą grupką na mieszkanie kolegi. Oni w drodze powrotnej zaczęli się kłócić jak zwykle, potem zamknęliśmy się w innym pokoju, a ona wrzeszczała jak opętana. Posiedzieliśmy więc sami, popiliśmy wina, nie tknęłam pizzy, poszłam spać. Rano miałam przerażającego kaca. I ogólnie zatrułam się winem. Wszyscy już pojechali, zostałam sama na mieszkaniu. Ja, on i ona. Nie widziałam ich, nie wychodziłam z łóżka. Wpierniczyłam za to dwa kawałki zimnej pizzy. Zaczęli się kłócić, potem usłyszałam jej płacz, i zjadłam jeszcze jeden kawałek, próbowałam zwymiotować, ale mój brzuch był tak obolały że absoulutnie nic nie wyszło. Nie wiedziałam co mam zrobić. Ewakuować się po cichu? Czekać aż skończą? 

Nawet nie chciałam ich słuchać, ale to małe mieszkanie, a oni nie starali się być cicho. W końcu usłyszałam jej zaryczany głos "no to się rozstajemy...". Pozbierała rzeczy, poszła. 

Gdy tylko zamknęła drzwi pobiegłam do łazienki, umyłam się jako tako i chciałam uciec. Po prostu uciec.

Bo mimo, że wiedziałam że już od dawna im się sypało, to ja też się do tego przyczyniłam. 

Ale on chciał żebym została. 

I cały dzień oglądaliśmy komedie, gadaliśmy, przytulaliśmy się. 

I zostałam u niego aż do poniedziałku. 

I jestem naprawdę szczęśliwa. Jak nigdy dotąd. 

... 

Nie wiem czy to dobrze, że czuję szczęście... ale nie chcę o tym myśleć. 

 

Dziś rano zjadłam z nim twarożek 0% z jogurtem i waflami ryżowymi, na obiad dałam się wyciągnąć do wietnamskiej knajpy i niestety wpadł kurczak w cieście kokosowym, wieczorem po powrocie do domu znów twarożek i pół jabłka. 

A potem siłownia i minus 500kcal. 

Więc chyba nie jest aż tak źle... prawda?