Elektryczna poduszka, zimny parapet, gigantyczny kubek herbaty z goździkami i pomarańczą, In My Place.
Chucham na szybę i rysuję wieżowce. Właśnie przez tą szybę oglądam świat. Moje codzienne źródło wszelkich złudzeń, którymi karmię się, żeby jakoś dotrwać, od poniedziałku do poniedziałku, od jednego słoika kawy do kolejnego, od czerwonego do czarnego zeszytu. Wieżowce na zaparowanej szybie to moje szklane domy. Codziennie z pesymizmu próbuję przywrócić się w realizm optymizmem, o ile to w ogóle ma jakiś sens. Wyobrażam sobie, że wreszcie kiedyś dostanę wszystko, na co zasługuję, bo przecież jestem lepsza od innych, więc nie muszę się wysilać, a to przyjdzie samo.
Ta-ak.
Jak każdej poprzedniej i każdej kolejnej zimy. Muzyka, dzięki której czuję się, jakbym własnoręcznie zakopywała się w zaspach wacianego śniegu na podgrzewanej podłodze.
>> Coldplay - A Rush of Blood to the Head.
>> Sufjan Stevens - Greetings From Michigan: The Great Lakes State.
>> Kings of Convenience - Quiet Is the New Loud.
Ale na Pantha Du Prince jeszcze troszeczkę za wcześnie.