Zawartość zdjęcia będzie dzisiejszym tematem notki.
Pamiętajcie, że będąc w tym Kraju Zieleni i Wody, musicie się nieźle postarać o tabliczkę czekolady....
Zaczęło się od tego, że miałam ochotę na naleśniki, ale jak to A. (on woli konkrety) zadecydował, że chciałby je zjeść z bananami i laną czekoladą.
Tak więc wybraliśmy się do Spara (taki sklep, w Polsce coś w rodzaju osiedlowego samu, tylko trochę mniejszy), który był najbliżej, a że z Bru Na hAbhainn (wcale nie popełniłam błędu, tak, h jest małe, A duże) jest wszędzie daleko, to ubraliśmy się ciepło i wyszliśmy z domu.
Dotarliśmy. Chwyciliśmy ziemniaki na dzień następny by do obiadu mieć co zjeść, 4 banany i.... no właśnie.... CZEKOLADA.
Chodzimy między regałami, jest wszystko: ciastka, czipsy, mini czekoladki, paluszki, marszmalołsy, WSZYSTKO!
I tylko jeden rodzaj czekolady..... Milka.... za prawie 3 euro!
No to sobie myślimy z A., że ni ch*ja nie zapłacimy takiej sumy za jedną czekoladę, więc chwytając jeszcze paczkę dziesięciu mini Kit Katów o smaku ciasteczkowym ruszyliśmy do kasy.
Wstąpiliśmy do kiosku obok.... nie ma.
Na stację benzynową.... nie ma.
Do Centry.... nie ma.
Przeszliśmy wszystkie okoliczne sklepy.... nie ma.
Zaszliśmy w końcu tak daleko, że wstąpiliśmy do Poloneza (sklep z polskimi, litewskimi, ruskimi i tym podobne rzeczami).
I kupiliśmy dwie czekolady za niecałe 3 euro :)
Tak więc pamiętajcie, zawsze miejcie zapas czekolad, bo nie wiadomo ile później zrobisz kilometrów by zdobyć choćby tabliczkę....