Reggaeland 2011 :)
Kocham to miejsce. Kocham i zawsze będę do niego wracać z przeogromną chęcią i tęsknotą za nim!
Wyjazd udał się w stu procentach, albo nawet i trochę bardziej. Dojechałyśmy do Płocka w dobrym stylu wraz z Panem który podwiózł nas pod sam bulwar. Radość z zobaczenia po roku tego miejsca była ogromna i wraz z postawieniem nóżek na Płockiej ziemi z naszych pyszczków nie zniknął już uśmiech nawet na chwilę. Wspaniale było odwiedzić wszystkie te cudowne miejsca, od starego rynku po zalew czy łazić w tą i z powrotem po tych tyrających nogi schodach :) Obowiązkowo poruszałyśmy się na boso, bo Płock wyzwala to charaktyrystyczne uczucie wolności- więc i stopy nie mogły być ograniczane butami czy śmierdzącymi skarpetami. Ludzie co prawda dość dziwnie na nas patrzyli, ale to żadna nowość więc było to bardziej zabawne niż denerwujące. Zaliczyłyśmy również lody i czekoladowe słodkości, a więc było dobrze- czekoladowe stworki bez czekolady nie były by sobą więc tego... było smacznie! :) Z koncertów zależało mi jedynie na jednym i na tym jednym byłyśmy od początku do końca- Etna Kontrabande- było w miarę dobrze i mimo kryzysu stóp- skocznie :). Zielone robaki atakowały, stopy spuchły, łydki pulsowały, a pragnienie doskwierało, tak czy siak bas z Ictusa nas wzywał i po chwilowym ogarnięciu się zaczął się maraton tańca połamańca, nawijania, dzikich pląsów, pola namiotowego, uśmiechu od ucha do ucha, widoku najkochańszych Ictusowych buziek i wszystkiego innego za czym tęskniłam w cholerę, za czym czekałam calutki rok. Kolejne urodziny, ciasto, szampan na całym ciele i moje wariaty u boku. Jak? Cudownie, cudownie, cudownie! 5 godzin nie przerwanego nawet na chwilę tańca, ach- uwielbiam to tak bardzo, że słowami opisać się tego po prostu nie da. Za rok miejmy nadzieję Reggaeland nie będzie już jednodniowy, a jak dawniej- trzydniowy i będą to właśnie trzy dni całej nocy i ranka właśnie w takim klimacie jak teraz! :)
Powrót był trochę ciężki, bo i zmęczenie dawało we znaki i coś jeszcze, no ale... raz dwa złapałyśmy stopa i również raz dwa byłyśmy w domu :) Religijne piosenki pewnie nam w tym wszystkim pomogły, ha!
zdjęcie- smród, brud i przeogromna radość.
Po Ictusie. Martusia, ja, Justynka i Dominisia.
Po drugiej stronie Emil, który w tym roku dzielnie nam towarzyszł w sumie od początku do końca!