Takie piękne zdjęcie z Soboty. Zdjęcie miało na celu pokazanie mojej cudnej, ale jeszcze nie skończonej ściany. Wtedy jeszcze efekt mi się nie podobał i byłam troszkę zawiedziona. Na dzień dzisiejszy ściana jest już wyklejona przez plakaty, zdjecia z tumblr'a i plyty CD z moimi napisami. I się w sumie nią jaram. Jeszcze tylko w szkole na lewo muszę wydukować sobie troche obrazków/zdjęc i załatam te dziury i będze genialne.
Tak naprawde wszystko w kościach mówi mi, że go straciłam. Wystarczył jeden dzien, aby napelnić mnie nadzieja i przez tydzien myslec tylko, o nim. Bezsensu. Przeciez ja nawet nie jestem jego przyaciółką. On potrafi zrobić ze mną najszcżęśliwszą osobę na świecie, a jednocześnie potrafi mnie znisczyć.
Mam znów ochotę rysować po sobie rękach, ale wiem, że nie mogę.
Wczoraj było cudownie. Siedziałam z Megan w Xscape, dużo rozmawiałyśmy i się praktycznie cały czas śmiałyśmy. Chciałabym częściej z nią spędzać dni. Agrh. Czemu ona musiała sobie wybrać kurs w collegu, a jak jest w szkole to czemu nie ma ze mną żadnych lekcji? *smuteczek* W każdym razie wczoraj pobiłam rekord gadania po angielsku w całym swoim życiu, jeszcze nigdy przez 8 godzin nie nadawałam non stop.
Jestem taka szczęśliwa, a jednak czuję, że z każdą chwilą umieram mocniej. Chciałabym byc teraz w jego ramionach, bardzo. Potrzebuje go. Bardzo. Ale go nie ma dla mnie, jest dla wszystkich, szczególnie dla niej. Ale dla mnie go nie ma. W jego oczach jestem nikim. I nawet nie umiem tego zmienić... :(