Wybieram samolubną samotność poranną. Sfatygowany fotel to mój bastion nieprzeniknionej wrogości, a jak upiłam się możliwością wygodnego rozparcia się w nim. A jednak ostatecznie rządzi inwersja, organizm dąży do embrionalnego położenia, czuje się pewnie jak w mroźnym łonie matki natury. Dopasowuje się. Na lewo okno, patrzę na spektakl zwany życiem, och, jaki doskonały. Wysublimowane, przydrożne błoto przypominające jeszcze nieco śnieg. Podobne do Chrystusa, może też było pod krzyżem i odcisnęło się na nim piętno niemego poświęcenia w służbie chaosowi. A jednak drzewo, powykręcana starucha patrząca na wszystko z tą samą niewzruszoną świadomością nieskończoności. Czerstwe sęki, miód na moją duszę, labirynty sekretnych wyżłobień widocznych jedynie powierzchownie i bardzo pobieżnie. Droga, niewidoczna, a jednak j e s t. Wyobrażam sobie ją całą, w pełnej krasie, jak pal, na który nabija się grzeszników. Nie, to bardziej ślepe oko Boga, spaczona modlitwa, cierń wbity w salceson. Dosiada się do mnie ktoś, nie zaszczycam go jednym spojrzeniem. Niech poczuje epatującą ze mnie wrogość i ucieka z mojego dwufotelowego królestwa, niech nie zabiera mi zimnego okna bo umrę, to będzie poetycka autobusowa śmierć. Zerkam na bezczelną istotę kątem oka, widzę czarną torebkę. Czarna Torebka porusza się niespokojnie, mam nadzieję że to dzięki mojej bezszelestnej aurze nieskończonej nienawiści. Powinna gnić w piekle za króloobalanie, za przywłaszczenie ziem i doprowadzanie do skraju szaleństwa. Czarna Torebka bezczelnie odbiera telefon, modlę się by to była wiadomość od matki o jej zwiędniętej paproci. Śmieje się, a ja prawie wpycham jej swój plecak do gardła i patrzę na jej zdziwioną minę układającą się w idealne O. Z ponurą determinacją odwracam się do okna, a mój rozbrykany umysł wspomina rzewnie wczorajszy dzień. Był to jeden z tych dni, w których dokonują się przełomowe, nicnieznaczące rzeczy, w których w świecie robią się rysy i wyrwy, w którym szatan poznaje swoją nerkę i tańczy pogo. Czuję delikatną pieszczotę Morfeusza, kapituluję bez walki i odpływam w tajemniczą, puchową rzeczywistość pełną dwugłowych jednorożców. Świat może poczekać.