Frania wróciła z maskarady. Żeby wszystkich na nowo na niej zadziwiać, zakładała coraz to nowsze maski. Nie chciała też tracić czasu- więc zakładając nową, nie ściągała starej.
Teraz siedziała przed lustrem i postanowiła dotrzeć do swojej prawdziwej twarzy, przebieranki już ją znudziły.
*
Pierwsza maska miała kolor kanarkowożółty, optymistyczną barwę dzieloną z cytrynką. Na czole twórca wyrysował skomplikowane, zielone wzorki przypominające częściowo wygryzioną przez bydło trawę. Uśmiech rozciągnięty był niemal od ucha do ucha (bardziej przypominał karykaturę samego siebie), wielka dziura spod której teraz było widać jedynie dalsze maski. Oczy też się śmiały, wykrzywione jak lisie.
Po odcięciu gumki z tyłu żółta maska opadła z obrzydliwym mlaśnięciem na podłogę. Plastik z tyłu był biały i tandetny. Frania przypomniała sobie, że żółta maska nie zrobiła zbyt wielkiego wrażenia na towarzyszach zabawy.
**
Druga maska była błękitna jak niebo z taniego katalogu dla podróżników. Miała przyjemny dla oka wzorek na całej swojej wielkości, usta rozciągnięte w uroczym uśmiechu młodości. Oczy o migdałowym kształcie. Ta maska zrobiła największą furorę- większość osób myślała, że jest jedyna, że pod spodem już żadnej nie ma. Po namyśle Frania stwierdziła, że zostawi sobie tę maskę na następną okazję. Naciągnęła gumkę z tyłu głowy, sycząc z bólu bo jednocześnie wyrwała sobie kilka włosów, i ściągnęła delikatnie by nie uszkodzić porcelany. Gdy już ją trzymała w dłoniach, szybko odniosła na honorową półkę z maskami, zanim ubrudzi ją swoimi zapoconymi paluchami.
***
Trzecia maska była w raczej nieprzyjemnym, czerwonym jak krew kolorze. Na swoim czubko miała trzy pary rogów, zastygła w wiecznej wściekłości. Gdy Frania patrzyła na swoje oczy w zestawieniu z tą maską, wydały jej się nieco bardziej dzikie. Pamiętała też niemal przerażone miny innych bywalców karnawału. Bez żalu przecięła gumkę z tyłu, a czerwona maska rozbiła się z donośnym trzaskiem o podłogę, bowiem była zrobiona z barwionego szkła.
****
Czwarta maska była czarna, połyskiwała magicznie i miała namalowane białe gwiazdki na policzkach, a na czole sierp księżyca. Frania pamiętała jeszcze, jak wszyscy widzieli w niej czarodziejkę gdy pląsała w czwartej masce. Wyraz twarzy zmienił jej się na tajemniczy półuśmiech, mający w sobie coś melancholijnego. W tym przebraniu poszłaby na premierę swojej książki, gdyby tylko miała kiedyś wydać jakąkolwiek książkę. Tą maskę zdejmowała już z niemałym trudem z powodu misternego mocowania. Po kilku minutach szarpaniny udało jej się przeciągnąć czarną maskę przez głowę. Wewnętrzna strona była zrobiona z czarnego atłasu. Frania zaniosła ją na półkę obok błękitnej jak drogocenny artefakt.
*****
Piąta zakrywała tylko górną część twarzy. Brązowa z czarnymi nacięciami. Była albo paskudna, albo nieszablonowo piękna, zależnie kto na nią patrzył. Po bokach miała krucze pióra. Na jej widok Frania poczuła, że się rumieni, choć nie wiedziała dlaczego. Tą też zdejmowało się z dużym trudem, nawet większym niż czarną. Gdy Frania się już z niej wyswobodziła, czuła pulsujący ból w palcach. Popatrzyła na wnętrze: było czerwone i chropowate. Odłożyła brązową na półkę nawet się nad tym zbyt długo nie zastanawiając.
******
Szósta maska przerastała jednak wszystkie inne swoją uderzającą brzydotą. Była szarobeżowa, a na jej powierzchni jakiś szalony twórca wyobraził rozszerzone pory, zaskórniki, pryszcze i zmarszczki. Od lewego ucha, przez zdeformowany nos do prawej części czoła przebiegała szeroka, różowa blizna. Usta wyglądały, jakby jakiś szalony chirurg porozcinał je, a potem niedbale zszył grubymi nićmi. Pod lewym okiem widniał fioletowy siniak.
Frania po chwili odkryła, że żadną miarą nie może znaleźć mechanizmu otwierającego. Ślepa panika wzbierała w niej wielką falą ale wyjaśniała sobie, że to jeszcze nie jej prawdziwa twarz bo ona jest piękna, wiele osób tak dzisiaj mówiło. Nikt nie może być taki paskudny, jak ta maska. Odłożyła nożyczki i sięgnęła po ostry nóż. Nacięła skórę na od tyłu lewego ucha, przez potylicę do tyłu ucha prawego, ledwo zarejestrowała lepką maź, która zaczęła spływać jej po plecach. Nóż zrobił się śliski od potu, Frania krzyczała potępieńczo, ból był przeszywający. Powtarzała sobie, że to ten paskudnie silny klej tak działa ale zaraz będzie po wszystkim.
Sięgnęła ręką za głowę, chwyciła odcięty kawałek i szarpnęła z całej siły, zrywając skalp najpierw z głowy, a potem twarzy.
*
Musiała jeszcze wytrzeć tą paskudną, czerwoną maź. Biel czaszki była uspokajająca jak prozac.
Frania dotarła do swojej prawdziwej twarzy.