Grenoullie kochał i nienawidził skrzypce.
Nie potrafił już oddzielić jednego odczucia od drugiego. Nic w tym dziwnego, bowiem spędził z tym kawałkiem drewna dziesiątki tysięcy godzin.
Pamiętał jak od zawsze walczył o to, by smyczek wreszcie przestał wydawać potępieńcze wycie za każdym razem, gdy dotykał struny, żeby powstał przepiękny dźwięk. Nigdy też nie zapomni paskudnego bólu przeciążonych mięśni, mszczących się potem w bezsennych nocach gdy Grenoullie chciał jedynie umrzeć wreszcie.
Jednak nigdy nie żałował żadnej minuty spędzonej ze skrzypcami w ręku. Powoli, stopniowo piął się po szczeblach muzycznego wtajemniczenia, metodycznie wypracowywał w sobie każdą wykonywaną nutę. Z czasem, po wielu latach zaczęto mówić, że jest prawdziwym geniuszem. Nie zaprzeczał.
Skrzypce dały mu sens życia, wydrążyły mu w sercu potężny kanion, wreszcie wstawał rano z łóżka tylko po to, by poćwiczyć. Instrument też określił jego zawód- Grenoullie był najbardziej wziętym wirtuozem skrzypiec, koncertował od kilku do kilkunastu razy w tygodniu, coraz bardziej utwierdzając krytyków w swoim geniuszu.
***
Varys trafił na lekcję grania na skrzypcach po części przez absurdalny przypadek, po części dlatego, że nie miał niczego lepszego do roboty. Nigdy się nie przykładał, nie ćwiczył po godzinach i nie zależało mu by osiągnąć mistrzostwo.
Wystarczyły mu dwa lata by zacząć koncertować równolegle z Grenoullie'em. Krytycy dostawali spazmów gdy słyszeli niebiańską grę Varysa i w końcu udało mu się wygryźć dużo starszego skrzypka z fachu.
Co prawda Varys często nie pojawiał się na koncertach usprawiedliwiając się wątpliwymi wymówkami, a czasem przybywał całkiem pijany bądź upalony, jednak mimo tego nikt już nie chciał słyszeć o solidnym Grenoullie. Nagle okazało się, że stary wcale nie jest geniuszem, lecz miernotą, zgasł jak żarówka przy oślepiającym słońcu. Nikt nie chciał słuchać słabego skrzypka.
***
Grenoullie każdy dzień rozpoczynał od przeklinania Boga za to, że dostał jedynie tyle talentu by ocenić stopień swej mierności. Potem szedł uczyć średnio bogate panienki, których nie stać było na usługi Varysa, a przynajmniej wtedy, gdy w ogóle udało mu się kogokolwiek chętnego znaleźć. Chodził też na rynek by pod pomnikiem wygrywać jakieś żałosne melodie, z każdą nutą próbując wypuścić w świat trochę cierpienia swojej duszy. Zwykle nie dostawał za to nic lub kilka miedziaków. Wszyscy pamiętali o miernocie Grenoullie, pokonanym przez geniusza Varysa.
Stary mieszkał w niewielkiej suterenie, którą kupił sobie za oszczędności z czasów świetności gdy jeszcze wszyscy uważali go za niemal pomazańca bożego. Mimo żebraczego trybu życia Grenoullie'a pieniądze topiły się jak lody w upalny dzień. Jutro było groźbą.
Jego dwulicowy przyjaciel, stare, wysłużone skrzypce, stał się też relikwią przeszłości, pielęgnowaną każdego dnia. Wciąż kochał i nienawidził ten instrument i wciąć nie umiał oddzielić jednego uczucia od drugiego.
***
Varys wydawał na dziwki, alkohol i narkotyki tak dużo, że nawet ogromne honoraria z koncertów i uczenia dzieci bogatych i wypływowych ludzi nie były w stanie pokryć kosztów.
Gdy już wszystko wydał, sprzedał bez żalu swoje skrzypce i kupił sobie za nie sporą paczkę marichuany.
***
"Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma."
(Mt 25,29)